10 lat temu pewnie byłabym zdziwiona obecną sobą. Wtedy miałam 100 pomysłów na godzinę, a w głowie przekonanie, że w życiu nie ma granic.
Teraz mam tych pomysłów 10 razy mniej, ale za to odwagę, by nie kończyły się tylko w sferze planów, ale przekuwały się w realne cele i działania.
A granice?
Są.
Moje wiążą się głównie z tym co mnie otacza. Czasem z poczuciem, że uderzam w ścianę i choć znam rozwiązanie, rzeczywistość jakoś nie chce się nagiąć. Że nie jestem oderwana od decyzji, planów i oczekiwań innych ludzi. To powoduje bezsilność.
Uczucie bezsilności jest dla mnie najgorszym z możliwych i walka z nim zawsze dużo mnie kosztuje.
Ale z każdym rokiem zyskuję też coś innego. Coraz mniej granic i barier w swojej głowie. Brak poczucia, że sobie nie poradzę, że będzie ciężko lub myślenie „co by było gdyby”.
„Co by było gdyby” już prawie dla mnie nie istnieje. Przeszłość zaprząta moją głowę w niewielkim stopniu, alternatywna rzeczywistość „gdyby” spływa po mnie jak woda po kaczce. Liczy się tylko „tu i teraz” oraz to co mogę i jestem w stanie zrobić dokładnie w czasie, który dzieje się i trwa.
Czasami słyszę od ludzi w podobnym do mnie wieku, że chcą zawrócić, znów być dzieckiem, nastolatkiem, studentem, chcą być młodsi lub powrócić do czasów, gdy według nich życie było lepsze.
Ja nie.
Nigdy nie chciałam wracać, cofać się, nawet do tych najpiękniejszych chwil w moim życiu, nawet do wtedy, kiedy miałam lepszy okres i wszystko szło po mojej myśli, ani do wtedy, gdy o nic nie musiałam się martwić.
Nie lubię wracać, przeżywać na nowo tego, co już było. To mnie nudzi i usypia.
Jeśli dziś w swoje 29 urodziny miałabym docenić w sobie jedną cechę, to powiedziałabym, że jest to nienasycenie. Nienasycenie życiem, byciem, doświadczaniem. Chcę cały czas iść do przodu, zobaczyć do dzieje się za kolejnym rogiem, za następnymi drzwiami. Stąd pewnie wzięła się pasja o podróżowania. Ono nie pozwala mi za długo się zastanawiać, nie pozwala być niczego pewną, za to zmusza mnie do ciągłego weryfikowania i uczenia się.
Kilka dni temu, gdy wróciłam z Grecji jedna znajoma stwierdziła, że pewnie nie mogę dojść do siebie po powrocie, mam depresję i chciałabym znów wrócić. Sadzę, że w tamtej chwili nie myślała o mnie, tylko o sobie.
Nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego jak depresja po powrocie skądś. Ja znikąd nie wracam, to cały czas jest moje życie i lepsze lub gorsze, z ładnym widokiem lub nie, jest moje i nie chce od niego uciekać. Chce je przeżywać, rozumieć i doświadczać ze wszystkim wzlotami i upadkami.
Życie wszędzie będzie tak samo szare, jeśli tą szarość mamy w sercu. Jeśli nie lubimy i nie akceptujemy siebie i tego co robimy na co dzień, to wierzcie mi, nie ma takiego miejsca na ziemi, które nas uratuje przed nami samymi.
Uczę się spokoju, celebracji, stonowania. Cech, które do tej pory były mi obce, bo zawsze chciałam na szybko, na już, z całą mocą. To mnie wypalało. Teraz wiem, że potencjał i wiarę we własne możliwości trzeba podsycać na jednym poziomie, utrzymywać ich siłę. A nie pozwolić się tlić gdzieś w rogu, albo spalać ogromnym płomieniem.
Byłam zawsze tą, która najbardziej dyskutuje, zawsze ma ostatnie słowo, walczy o swoje zdanie do utraty tchu i nie pozwala na żadne kompromisy. Na szczęście nauczyłam się, że nie tak walczy się o siebie i swoje marzenia. Że nie trzeba być głośnym, nie trzeba udowadniać na każdym kroku, że jest się coś wartym. Znacie to stwierdzenie, mówiące o tym, że jeśli człowiek ma ugruntowane poczucie własnej wartości i jest ono niezależne od czynników zewnętrznych, to żadna sytuacja nie sprawi, że będzie miał potrzebę go bronić, pokazywać, że je ma. Nie daje mu ono poczucia wyższości i bezkarności w stosunku do ludzi i sytuacji, które go otaczają.
Jeśli zapytacie mnie, czy czasem się boję, to odpowiem Wam, że tak. Ale nie o siebie, tylko o to, że może mi zabraknąć czasu, żeby zrealizować swoje marzenia i wykorzystać szanse, które dostaję.
Nie każcie siebie za strach, niepewność, słabość, ale też nie pozwalajcie sobie na przeciętność i marazm. Nie pozwólcie nikomu żeby mówił Wam, czy coś się da czy nie i czy jesteście w stanie to zrealizować. Tylko Wy możecie o tym decydować i potem żyć z konsekwencjami tej decyzji.
Nawet najwspanialsze wsparcie i bliskość z drugim człowiekiem nie zastąpią przekonania, że jeśli przyjdzie co do czego, to musimy umieć sobie poradzić sami, być dla siebie samych wsparciem i opoką. Siła do życia i zdobywania powinna pochodzić od nas i jakkolwiek byśmy chcieli, my sami musimy być dla siebie najlepszym przyjacielem.
Tak jak kiedyś powiedziała Merlin Monroe: Always, always, always believe in yourself, because if you don’t – than who will Sweetie?
Moim największym prezentem na 29 urodziny jest to, że nie chciałabym być teraz nigdzie indziej, mieć mniej lub więcej lat, ani z nikim się zamienić. Jest tak jak być powinno, ze wszystkimi pięknymi, celebrowanymi chwilami i tymi, które potrafią burzyć spokój. Mam poczucie, że jestem we właściwym miejscu i czasie. To chyba można nazwać szczęściem. Czyli tym ugruntowanym, stabilnym uczuciem, niezależnym od chwilowych radości i smutków. Powiedziałabym, że szczęście to wewnętrzne przeświadczenie, że jest i będzie dobrze. Tak po prostu.
Znacie tą piosenkę „High hopes” zespołu Kodaline?
High hopes, wysokie oczekiwania, wielkie nadzieje. To jest to, czego sobie i Wam w dniu dzisiejszym życzę. Żeby nie zadowalać się przeciętnością, błahością i wciąż mieć w sobie to nienasycenie życiem. Żeby nigdy nie przestało się chcieć walczyć o siebie i swoje marzenia.
Widzicie, ten blog miał być o podróżach i aktywności, ale zaczyna być po prostu o życiu. O pasji do zdobywania, o możliwości oglądania cudów naszego świata, o szanowaniu siebie i swojego ciała i inspiracji, której mam wrażenie tak bardzo nam brakuje w codziennym życiu. I nie inspiracji ładnym obrazkiem czy miejscem, ale tej prawdziwej stojącej za zdjęciem – tej , która pozwoliła być w danym miejscu, widzieć ten piękny obraz i móc go sfotografować.
Zatem Moi Drodzy – cheers to here and now – do dna!
sukienka – ZARA
buty – BADURA
naszyjnik – MOOD JEWELLERY
Ten post ma 4 komentarzy
Pierwsza rzecz: „Always, always, always believe in yourself, because if you don’t – than how will Sweetie?” – nie powinno być „who” zamiast „how”? Nie mogłam wytrzymać! Jestem szaleńcem językowym ;)
Po drugie! Cudowny post, cudowny blog pełen inspiracji! Pełno jest teraz tych tekstów o spełnianiu marzeń i życiu chwilą, więc w tym na pewno nie jesteś odosobniona, natomiast moim zdaniem masz jak najbardziej swój styl i swoją drogę w tym wszystkim ;) No i po trzecie – tak z czystej ciekawości – czy jesteś typem singielki? Widzisz siebie w przyszłości jako np. żonę, matkę itd? Może chciałabyś połączyć rodzinę z podróżowaniem? To jest oczywiście bardzo prywatna kwestia, więc jeśli nie chcesz o tym mówić, to wiesz ;) wszyscy zrozumiemy. Mnie natomiast nurtuje to bardzo często, bo czasem wręcz odnoszę wrażenie, że te dwie kwestie się wykluczają a już w szczególności jeśli ma się więcej niż jedno dziecko. Co Ty o tym myślisz? Masz jakieś doświadczenia?
Sylwio, po pierwsze bardzo dziękuję za wyłapanie literówki – oczywiście masz rację i już ją poprawiłam :)
Dziękuję Ci bardzo za ciepłe słowa, bardzo doceniam :)
Jeśli chodzi o resztę kwestii to nie są one jakąś wielką tajemnicą :) Nie jestem singielką, od kilku lat w większości moich podróży towarzyszy mi druga połówka :) Tak ułożyliśmy swoje życia i pracę, że możemy podróżować razem. Jeśli nie – to jadę sama i też jest ok :) Wydaje mi się, że w czasach w których żyjemy, bardzo mobilnych, nic nas już nie ogranicza w planach podróżowania. A napewno nie są to role społeczne ani dzieci. Czemu bycie żoną lub matką miałoby spowodować, że chce lub może się podróżować mniej? Jeśli ktoś ma taki styl życia lub pasję, to sądzę, że nic go nie powstrzyma. Kluczem do sukcesu jest stworzenie takiego związku, który nie ogranicza, ale raczej wspiera pasję. Nie mam dzieci, ale mam mnóstwo znajomych z dziecmi (więcej niż jednym), którzy bardzo dużo podróżują i nie są to wakacje w hotelu, tylko prawdziwe kilkumiesięczne wyprawy na koniec świata. Oni są dla mnie żywym przykładem, że to jak układamy sobie życie, zależy tylko od nas, a wszelkie konwenanse i zasady „jak być powinno” można odłożyć na półkę :)
„Mam poczucie, że jestem we właściwym miejscu i czasie. To chyba można nazwać szczęściem. Czyli tym ugruntowanym, stabilnym uczuciem, niezależnym od chwilowych radości i smutków. Powiedziałabym, że szczęście to wewnętrzne przeświadczenie, że jest i będzie dobrze.”
Ostatnio, będąc w górach w jednym z moim zdaniem najpiękniejszych miejsc, miałam identyczną refleksję. Poczucie bycia we właściwym punkcie w życiu daje bezpieczeństwo i spokój wewnętrzny.
Pozdrawiam serdecznie!
Dziękuję za komentarz An! <3 Ja również pozdrawiam ciepło! :)