San Pedro de Atacama było moją bazą wypadową do zwiedzania Pustyni Atakama. Ta klimatyczna miejscowość leży na wysokości 2440 m n.p.m., jest to zatem niezłe preludium do przyzwyczajania się do wysokości i uniknięcia tym samym choroby wysokościowej. Zwłaszcza jeśli planuje się dalsze wypady na laguny Atakamy czy w stronę Boliwii na Salar de Uyuni. Te miejsca położone są znacznie wyżej, więc warto poświęcić kilka dni zanim wyruszy się na dalszą eksplorację.
Sama miejscowość to typowo pustynne miasteczko, które składa się z kilkunastu zapiaszczonych uliczek (przy pierwszym lepszym deszczu zamieniają się one w totalną błotną breję) i domków zbudowanych z wysuszonej na słońcu cegły.
Główny plac jest malutki, ale za to bardzo klimatyczny. W jego centrum rośnie rozłożysty chlebowiec, w cieniu którego można chwilę odpocząć od prażącego słońca. Na rynku stoi też XVII-wieczna Iglesia de San Pedro – kościół zbudowany z suszonej na słońcu cegły i drewna kaktusów cordón.
Obok znajduje się 464-letni dom Pedro de Valdivii – zdobywcy Chile dla korony hiszpańskiej – który w 1540 roku przybył tu ze swoim orszakiem.
Obecnie w miasteczku żyje około 3 tys. mieszkańców, z tego większość utrzymuje się turystki. Niektórzy prowadzą hostele, inni pracują w biurach turystycznych, jeszcze inni są przewodnikami. Oprócz ludzi miasto zamieszkują setki psów. Miejscowi nawet wymyślili na to nazwę i zamiast San Pedro mówią, że to San Perro (Święty Pies) :D
Populacja zwierząt wzrosła tak bardzo, że zaczyna być poważnym problemem. Po pierwsze rozkradają śmieci i robią przy tym zamieszanie, po drugie głodne sfory bywają niebezpieczne. Jednocześnie niczym się nie przejmują i wielokrotnie trzeba je dosłownie przesuwać sprzed wejścia czy schodów, żeby przejść.
Wokół miasteczka rozciąga się Pustynia Atakama – najsuchszy rejon na świecie. Specyficzny klimat jest zasługą przepływającego wzdłuż wybrzeża zimnego Prądu Peruwiańskiego.

To miejsce dzięki swoim krajobrazom przenosi do innego wymiaru. Zwłaszcza nas, Europejczyków, którzy nie mają pojęcia, czym tak naprawdę jest pustynia. Długa na 450 km i szeroka na 100 km ma charakter piaszczysto-kamienisty. Chilijska część nie jest tak wysoko położona jak boliwijska (ok. 500–2000 m n.p.m.). Sam region ulokowany jest między Kordylierą Nadbrzeżną a Kordylierą Zachodnią.

Pierwsze dni na Atakamie poświęcam na aklimatyzację, więc postanawiam zacząć od zwiedzania okolicy. Jako pierwszy punkt wybieram od Valle de la Muerte (Dolinę Śmierci) – najsuchsze miejsce w paśmie górskim Cordillera de la Sal.
Uważa się, że około 300 mln lat temu obecny teren był zupełnie płaski. Około 26 mln lat temu ruchy płyt tektonicznych spowodowały trzęsienia ziemi, co z kolei doprowadziło do wypiętrzenia się na tych terenach czterech pasm górskich: Cordillera de la Costa, Cordillera de Domeyko, Cordillera de los Andes i Cordillera de la Sal. Wraz z ociepleniem klimatu lodowce w Andach zaczęły topnieć, a woda spływając, napotkała na swej drodze Cordillere de Domeyko. Przez setki tysięcy lat kotłowała się w dolinie, przy okazji formując Valle de la Muerte. Fascynujące jest, że w miejscu, które jest teraz totalnym skalnym pustkowiem, była kiedyś woda.
Pada tu ok. 2 tygodnie w roku w okresie stycznia i lutego. Woda spływająca z pobliskich gór i wulkanu niesie ze sobą sól i minerały, zostawiając na skałach i wzniesieniach zacieki z soli. Jest to też powód mocnego zasolenia lagun znajdujących się na pustyni.
Można tu jednak znaleźć obszary, na które przez ponad 450 lat nie spadła kropla deszczu.
Sama nazwa Valle de la Muerte nie ma związku ze śmiercią, ale z lapsusem językowym. W 1955 roku, Gustavo Le Paige, pionier w badaniu tych terenów, miał powiedzieć „eso parece el Valle del Muerte” (to przypomina dolinę z Marsa). Po hiszpańsku Mars (Marte) i śmierć (muerte) brzmią dość podobnie. Wszyscy pomyśleli, że chodzi mu o muerte (śmierć). Gdy próbowano później to sprostować, okazało się, że jest już za późno, bo na dobre przyjęła się nazwa Dolina Śmierci.

Skały o niezwykłej strukturze i kształcie sąsiadują tutaj ze wzgórzami i wydmami piaskowymi, doskonałymi do tzw. sandboardingu. Swoją drogą zjeżdżanie na desce po piasku to naprawdę niezłe wyzwanie!

Spacer po dolinie jest imponujący, ale dopiero widok z góry robi piorunujące wrażenie. Ale jak to zwykle bywa, aby zobaczyć najlepszy widok, trzeba do niego dotrzeć. Wspięcie się na skały w Valle de la Muerte nie jest jakimś wielkim wyzwaniem, lecz z drugiej strony nie należy do najprzyjemniejszych.
Po pierwsze dlatego, że stopy grzęzną w piachu, a po drugie pomiędzy skałami jest tak silny wiatr, że urywa głowę i sypie piachem w oczy. W czasie wchodzenia przez jakieś 20 minut szłam praktycznie z zamkniętymi oczami, nic nie słyszałam, ani nie widziałam, spychało mnie na boki i piach miałam dosłownie wszędzie. No bajka :D
Żeby nie było tak różowo i idealnie , bo o zamieci piaskowej to nikt nie mówi ;)
Ale musicie przyznać, że widok jest nieśmiertelny;)

Ten teren nie tylko wygląda jak z Marsa, ale panują to też na nim warunki najbardziej zbliżone do tych na Marsie (suchość, wysokie temperatury, pył). Dlatego też NASA przeprowadziła tu wiele badań i eksperymentów, używając dolin jako modelowych. Tutaj też wypróbowano również pojazdy Nomad i Zoe, z myślą o wysłaniu ich później na inne planety. Krajobrazy stały się też także plenerem dla wielu filmów, m.in. „Dzienników motocyklowych (2004) o podróży życia Che Guevary czy Bonda Quantum of Solace (2008).
Valle de la Luna (Dolina Księżycowa) ma już nieco inny klimat. Teren był kiedyś zajęty przez słone jezioro, dlatego wszystko pokryte jest warstwą soli. Wygląda trochę tak, jakby na pustyni spadł śnieg. Tylko, że jest 30 stopni :)

Atakama to również miejsce bogate w złoża mineralne. Znajdują się tu liczne kopalnie ołowiu, żelaza, miedzi, saletry chilijskiej, złota, srebra, kobaltu i soli kamiennej.
Dość dużą atrakcją Valle de la Luna jest jaskinia solna pokryta kryształami soli. Chodzenie po niej to niezła zabawa. Czasami jest tak nisko, że człowiek musi poruszać się w kuckach, a chwilę potem wspinać pod górę. Słowem nie ma nudy!
Kilka kilometrów dalej znajdują się słynne Tres Marías (Trzy Marie). Są to trzy figurki skalne uformowane przez deszcz i wiatr setki tysięcy lat temu. Kiedyś nazywano je Tres Vigilantes (Trzech Strażników), bo znajdowały się obok wejścia do zamkniętej już kopalni. Górnicy idąc do pracy, prosili je o pomoc i ochronę.
Swoją drogą w Ameryce Południowej wszystko co jest potrójne, nazywane jest Tres Marias. Trzy drzewa przy drodze – patrzcie Tres Marias! Trzy gwiazdy na niebie – wow Tres Marias! Trzy bramki – wygraliśmy dzięki Tres Marias! :D
Z trzech oryginalnych stożków zostały tylko dwa i kikut trzeciego. Kilka lat temu jakiś turysta usiłował się wspiąć na niego i złamał go. W efekcie teren Valle de la Luna jest teraz ogrodzony i poruszać się można tylko po wytyczonych szlakach. Może to i lepiej, było bo wielu turystów, którzy przyjeżdżali z własnym młotkami i odłupywali kawałki skał na pamiątkę. Ignorancja ludzi nie zna granic.
Jakieś pół godziny temu obok mnie przejechało kilku kowbojów na koniach. Od tamtej pory nic, i jak okiem sięgnąć, nie widać żywej duszy.
Nie licząc błąkających się po pustyni psów. Naprawdę zastanawiam się, jak tu dotarły. Od miasteczka to jednak spory kawałek. Tutejsze psy zmieniają właścicieli kilka razy dziennie. Jeśli akurat podążasz w ich stronę, dołączają do ciebie i zachowują się jakbyście od zawsze byli kompanami podróży.
Uwielbiam tą ciszę i samotność, które można znaleźć wśród tutejszej przyrody. Człowiek naprawdę może usłyszeć własne myśli, co tak rzadko zdarza się w codziennym, miejskim życiu.
To dopiero pierwsze zetknięcie z pustynią, ale czuję, że to będzie moje ulubione miejsce podczas tej podróży.

>>>Przeczytaj też o moim wyjątkowym miejscu, które znalazłam na Pustyni Atakama<<<
Ten post ma 16 komentarzy
Ale Ty pięknie wyglądasz na tych zdjęciach *_* Mega sukienka ta bordowa! Super foty
Dzięki serdeczne Asiu <3 Ogromnie mi miło, że Ci się podoba :) Pozdrawiam serdecznie!
Co za widoki. Rewelacyjne miejsce. Muszę sobie dopisać do mojej listy marzeń, bo widać, że warto! Pozdrawiam i śledzę bloga regularnie :))
Ja też jestem zachwycona! Cieszę się, że tu zaglądasz i znajdujesz trochę podróżniczej inspiracji :*
Uwielbiam Twoje zdjęcia i posty. Zawsze są takie dopracowane i inspirujące. I można się z nich czegoś dowiedzieć, a nie jakiś kolejny internetowy bełkot o niczym. Twoja podróż do Ameryki do spełnienie marzeń, ale dzięki tym wpisom choć na chwilę mogę tam być, zanim naprawdę uda mi się pojechać. Dzięki za dawkę inpiracji . Pozdrawiam serdecznie
Aniu dosłownie miód na moje serce! Staram się choć trochę oddać magie miejsc, które udaje mi się odwiedzić i jeśli choć na chwilę Cię tam przeniosłam, to dla mnie największa przyjemność :) Pozdrawiam ciepło!
świetne foty. Chile jest mega. Pozdro z Argentyny
Antku dziękuję :) Ja również pozdrawiam!
wooooooooow jak tam pięknie!!!!! te foty ze szczytu rozwalają system <3 no i Ty, jak zawsze pięknie wyglądasz w podróży. Uwielbiam <3
Doris bardzo dziękuję za tak miły komplement :* Widok jest niesamowity :)
Jak to mawiają, jedziem tam! :D Piękne widoki, niesamowity klimat. A w ogóle to fajny wpis. Konkretny i mega ciekawy! Dzięki :)
Dzięki Asiu :) Cieszę się, że Ci się spodobał ;) Miejsce warte pojechania!
WOW I loved this post! The photography is stunning, I love how vibrant the colors are, you captured the beauty of this place so perfectly.
xxx Elena
http://www.elenazahir.com
Thank you so much Elena!:) It’s so nice to hear that you like it :)
Hej!
Mam do Ciebie pytanie, Ty wynajmowałaś sama samochód, czy może z kimś? A może masz namiary an fajnego guide’a w okolicy :)? Chciałabym zorganizować sobie taką wyprawę, ale raczej ciężko mi określić jak przygotować się na Atacamę.
Cześć :) samochód wynajmowaliśmy z narzeczonym w wypożyczalni i w dużej mierze zjeździliśmy Atakamę sami. Natomiast są miejsca (wysoko położone laguny) na które nie dostaniesz się po pierwsze bez samochodu z napędem na cztery koła, a po drugie bez miejscowego, który jedzie „na czuja”, bo tam po prostu nie ma dróg i jedzie się np. patrząc na skały. Poznałam genialnego przewodnika – Szwajcara, który mieszka na Atakamie od 30 lat. To z nim dostaliśmy się na te laguny i jego samochodem z napędem na 4 koła. Napisz do mnie na contact@travelandkeepfit.com – odkopię Ci do niego maila :)