Crans-Montana – szwajcarska kraina czterotysięczników i lodowców

Budzik dzwoni niemiłosiernie o 4 rano… w pokoju jest tak ciemno, że nie widzę własnych dłoni i moja pierwsza myśl to „za jakie grzechy… chyba kompletnie zwariowałam, że zrywam się o tej porze…”.

Zwlekam się ociężale spod białej pierzyny, takiej, którą można spotkać tylko w górskich chatach i kojarzy się z tym specyficzny klimatem. Otwieram szeroko okno na balkon i uderza mnie rześkie, choć wcale nie zimne powietrze. W oddali widzę ciemne zarysy górskich szczytów, które wciąż są skąpane w świetle księżyca. To tam niedługo będę i właśnie dla nich postanowiłam dziś wstać o tej nieludzkiej porze. Chcę dotrzeć do ich stóp przed świtem, a dzień przywitać w otoczeniu dziewiczej i nieskażonej, górskiej przyrody.

To właśnie dla takich doświadczeń, krajobrazów, ciszy i krystalicznie czystego powietrza przyjeżdża się do Crans-Montana na południu Szwajcarii – alpejskiej krainy czterotysięczników i lodowców.

Alpejska kraina czterotysięczników

Rzymianie nazywali cały ten region Vallis Poenina – Dolina Górnego Rodanu. W okresie średniowiecza ok. 1150 roku na zboczach Mont de Lens, znajdowało się zaledwie kilkanaście domów a w 1300 roku powstała tufilia zakonu benedyktynów z Granges. Pomimo że był to ich dom przez kilkaset lat, to na początku 2011 roku zdecydowali się na opuszczenie tej okolicy, bo nie było ich wystarczająco wielu, aby móc dalej prowadzić swoją działalność.

Crans-Montana w której teraz jestem, znana również pod nazwą Crans-sur-Sierre (od płaskowyżu Sierre) znajduje się w dystrykcie Sierre, w kantonie Valais. Tą niewielką, górską miejscowość  usytuowaną na wysokości 1500 m n.p.m. zamieszkuje jedynie sześć tysięcy mieszkańców. I w tym tkwi jej urok. Z jednej strony cisza, spokój i przyroda na wyciągniecie ręki, a z drugiej pełna infrastruktura, dostęp do pięknych butikowych hoteli, dobrych restauracji i artystycznych rozrywek. To miejsce idealnie łączy aktywny wypoczynek z luksusem.

Ja przyjechałam tu jednak, żeby na własnej skórze doświadczyć hikingu po okolicznych szlakach i zrozumieć co sprawia, że szwajcarska przyroda przyciąga ludzi z całego świata, nie pozostawiając nikogo obojętnym.

Trzeba przyznać, że Crans-Montana jest położona w niezwykłym miejscu – w Alpach Zachodnich, na płaskowyżu powyżej doliny Rodanu, otoczona przez cztery czterotysięczniki: Matterhorn, Weisshorn, Dent BlancheMont Blanc. Stąd często nazywana jest krainą czterotysięczników.

Zimą staje się rajem dla pasjonatów sportów zimowych, natomiast latem, tak jak ja, odwiedzają ja miłośnicy górskich wypraw.

Nie mam zamiaru stracić nawet chwili w tym pięknym miejscu, wiec o 4:30 rano siedzę już w samochodzie, zmierzając w całkowitej ciemności w stronę jeziora Lac de Tseuzier, które ma być moim punktem startowym dla pierwszego hikingu w tej okolicy.

Od wschodu do zachodu słońca

Gdy docieramy na miejsce, wciąż jest ciemno. Łapiemy nasz sprzęt i wąską ścieżką okrążamy jezioro, żeby dostać się na jego przeciwległy kraniec – tam gdzie będzie można podziwiać wschód słońca.

Byliście kiedyś o wschodzie słońca w górach?

To doświadczenie jak żadne inne. Słońce odbijające się np. w oceanie jest spektakularne, ale promienie powoli wyłaniające się zza górskich szczytów wywołują jeszcze inne uczucia. Z jednej strony czuje się moc i monumentalność tego widoku, a z drugiej strony napięcie które wywołują górskie szczyty i ich powolne ukazywanie się w pełnej krasie. Uświadamianie sobie jak mali przy nich jesteśmy, jak nieznaczący, wywołuje ciarki na całym ciele.

Mamy podwójne szczęście, bo w momencie, gdy dochodzimy do niewielkiego wiszącego nad wodospadem mostku, słońce zaczyna rozświetlać okolicę pomarańczą i fioletem, odbijając się w tafli jeziora. Warto było wstać w środku nocy, żeby przywitać dzień w tym miejscu…

Zachłannie wpatrujemy się w krajobraz, czekając aż światło zmieni mroczną taflę jeziora w szmaragdową toń.

Wtedy ruszamy w drogę powrotną do miejscowości Crans-Montana. Ma to zająć jakieś 2-3 godziny, ale dziwnym trafem z żółtego szlaku trafiamy na czerwony i spory kawałek ciągnie się po półkach skalnych, które nie mają barierek. Jedno jest pewne – totalnie odechciało mi się spać!

Widoki jak przystało na Szwajcarię zwalają z nóg – ośnieżone szczyty, soczysta zieleń, gdzieniegdzie zadzwoni dzwoneczkiem krowa, która przywołuje na myśl reklamę czekolady Milka.

Do miejscowości trafiamy po około 4,5 godzinach (zwalając winę na to, że po drodze robiliśmy miliony zdjęć). Oficjalnie pierwszy szwajcarski szlak – zaliczony!

Crans-Montana to też wino – dużo, dużo wina

Szwajcaria to nie tylko zegarki, czekolada i banki. Kanton Valais jest dumny szczególnie z win, które zresztą zdobywają liczne nagrody w międzynarodowych konkursach. Można oczywiście spróbować ich w restauracjach i bez problemu kupić w sklepach, ale chyba najlepiej smakują degustowane w winnicy z widokiem na góry. Jeśli się ze mną zgadzacie, to rozumiecie, skąd plan na odwiedzenie takiego miejsca.

Wczesnym popołudniem wybieramy się na aperitif do jednej z najpiękniej położonych winnic jakie było mi dane odwiedzić – Le Tambourin w dolinie Val d’Anniviers otoczonej surowymi górskimi szczytami.

Wznosząc toast dumą regionu – wybornym Pinot Noir i kosztując lokalnych szwajcarskich serów, mając przy tym taki widok, kolejny raz przychodzi mi myśl, że Szwajcarzy to prawdziwi szczęściarze i wcale im się nie dziwie, że najlepiej czują się u siebie w domu.

Pokój z widokiem na Alpy – czyli najpiękniejsze miejsce na nocleg

A jeśli szukacie niebanalnego noclegu i miejsca na kolację z widokiem to zapewne tak ja zachwycicie się Chetzeron – butikowym hotelem, który stworzono w budynku dawnej stacji kolejki linowej usytuowanej ponad ośrodkiem narciarskim Crans-Montana.

Samo dotarcie do niego to nie lada wyzwanie, bo potrzebny jest samochód z napędem na cztery koła. Hotel ma własne terenówki i dowozi swoich gości z niżej położonych terenów, ale trzeba przygotować się na to, że będzie wyboiście, wąsko, a widoki po drodze będą jedynie zapowiedzią tego, co czeka na szczycie.

Chetzeron jest położony 2112 metrów n.p.m. i otacza go widok na dolinę Rodanu oraz alpejskie szczyty, od Matterhornu aż po Mont-Blanc. To jedyny taki hotel i w okolicy nie ma innej infrastruktury, więc to naprawdę wyjątkowe miejsce, chronione ze wszystkich stron bezkresnymi górami. Nocleg tu to spełnienie marzeń dla wszystkich tych, którzy kochają góry i kwintesencja szwajcarskiego luksusu oraz umiłowania bliskości przyrody.

Nasz dzień kończy się zachodem słońca nad Alpami i  widokiem na mieniące się w oddali miasteczka…

Jutro z samego rana ruszamy na lodowiec Plaine Morte, ale to już zupełnie inna historia, o której już wkrótce przeczytacie na blogu…

Do następnego Podróżnicy!

 Jeśli moje wpisy i rekomendacje inspirują Was i pomagają planować wymarzone podróże, będzie mi ogromnie miło, jeśli postawicie mi kawę, która da mi jeszcze więcej energii do działania i dalszego tworzenia. Nad każdym wpisem spędzam wiele dni, tak by był on jak najbardziej pomocny. Kawa zawsze się przyda! :)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Newsletter ze świata

Zapisz się na newsletter, w którym znajdziesz mnóstwo podróżniczych inspiracji z całego świata, informacje o moich najbliższych wystąpieniach czy porady jak zarabiać na podróżach i twórczości online w sieci.

Bądź na bieżąco!