Trochę brakuje mi soczyście zielonych tropików, unoszącej się nad roślinnością mgły, nawet tej irytującej wszechobecnej wilgoci, która skrapla się na wszystkim i nigdy nie znika. Pewnie gdybym tam była, to marzyłabym o surowych górskich krajobrazach i rześkim powietrzu. Ale wiecie co? Lubię w sobie tą zachłanność światem, chcenie wszystkiego naraz i cieszenie się każdym miejscem, jakby było tym jedynym i najpiękniejszym. Są też takie miejsca, całkiem blisko nas, które łączą w sobie surowe krajobrazy i tropikalny klimat. Madera. Ta niezwykła portugalska wyspa, oddalona od Polski zaledwie o kilka godzin samolotem, to miejsce magiczne, bo na jej niewielkim obszarze można doświadczyć naprawdę wiele różnorodności. Dziś przeniosę Was do tej zielonej części, która mnie najbardziej kojarzy się z …Bali!
Bali na Maderze? Tu wszystko jest możliwe!
Podążając śladem levad…
Lewady na Maderze to otwarte kanały nawadniające. Portugalczycy zaczęli budować je w XVI wieku, a ostatnie powstały w latach czterdziestych XX wieku. Levady były potrzebne ze względu na zróżnicowany klimat. W zachodniej i północno-zachodniej części wyspy występuje znacznie więcej deszczu niż na jej bardziej suchym południowo-wschodnim krańcu. Levady pozwalały transportować wodę na teren upraw nawet w bardziej suchych częściach wyspy. Warto też zwrócić uwagę, jakim są niewiarygodnym wyczynem architektonicznym, bo większość z nich wykopano bezpośrednio w stromych zboczach lub na klifach. Oprócz bycia ważnym środkiem transportu wody, są one również źródłem energii wodnej na wyspie. Madera korzysta w 40% z energii odnawialnej, dzięki energii wodnej, turbinom wiatrowym i panelom słonecznym.
Współcześnie lewady stanowią też jedną z głównych atrakcji turystycznych. Na Maderze znajduje się ponad 2170 km tych kanałów. Umożliwiają one spacery na różnym poziomie trudności – od spokojnych przechadzek z pięknymi widokami po drodze, po spektakularne wspinaczki po gzymsach, klifach i tunelach.
Wybierzcie tę najpiękniejszą – Levada 25 fontes
Lewady 25 Fontes oraz do Risco są jednymi z najbardziej popularnych na wyspie i absolutnie nie bez powodu. Jeśli miałabym polecić Wam jeden wypad na levady, to byłby właśnie ten. Ja i Michał zostawiliśmy je sobie na ostatni dzień, bo nie jest to obciążający szlak, plus wyjątkowo dopisała nam wtedy pogoda (co było przeciwieństwem tego, mimo wszystko niezwykłego trecku: Magiczna tropikalna Madera – wodospad Caldeirão Verde).
Oboje „kochamy” tłumy turystów, więc zdecydowaliśmy się wybrać mało atrakcyjną dla większości godzinę, czyli późne popołudnie. Założyliśmy powrót po ciemku (jeśli będziecie mieli podobny pomysł – koniecznie weźcie czołówki!). Dodatkowo dla nas zdjęciowo była ważna złota godzina i złapanie jej na samym końcu trasy, czyli przy wodospadzie 25 Fontes.
Szlak do Doliny Rabacal znajduje się około godziny drogi od Funchal. Tu rozpoczynają się obie lewady, na parkingu przy drodze głównej ER 110. Kiedy przyjechaliśmy około godz. 16.00 płatny parking był wciąż zapchany samochodami, więc zaparkowaliśmy na poboczu drogi. I tu uwaga: potwierdzam to, że na Maderze trzeba być naprawdę sprawnym i umiejącym manewrować kierowcą. Czy to chodzi o samą jazdę po górzystym terenie, czy właśnie o parkowanie w miejscach jak to – na bocznych, wąskich i często śliskich poboczach.
Punktem startowym tej trasy jest kawiarnia Rabacal Nature Spot Café, dawniej dom Rabacal, który kiedyś był schronieniem dla robotników. Tutaj zaczynają się szlaki w kierunku wodospadu Risco (szlak PR 6.1) oraz do wodospadu 25 Fontes (szlak PR 6). Do godzin popołudniowych od parkingu do kawiarni i z powrotem kursuje busik. My załapaliśmy się na niego tylko w jedną stronę, żeby nie tracić czasu. W nocy wracaliśmy już na piechotę i jest to spory kawałek do przejścia.
Zaczęliśmy klasycznie, czyli wybraliśmy najpierw szlak do wodospadu Risco. Nazwałabym to raczej spokojnym spacerem, bo teren jest równy i prowadzi prosto pod wodospad. Taras widokowy na końcu trasy pozwala zbliżyć się do niego na odczuwalną odległość, więc spodziewajcie się zmoczenia przez spadającą kaskadami wodę. Mnie natomiast ten wodospad najbardziej podoba się z odległości, która ukazuje jego ogrom. Pięknie pokazują to też ujęcia z drona, bo wtedy dopiero widać, jak soczyście zielona jest okolica i jak spektakularnie układają się kaskady wody, wpadając wprost do gęstego lasu. Magia!
Uwielbiasz podróże?
Chcesz zacząć zarabiać na swojej pasji do podróżowania i przekuć ją w życie i pracę marzeń?
Biblia Blogera i twórcy online to największe kompendium wiedzy na polskim rynku, które konkretnie i bez owijania w bawełnę pokaże Ci, jak krok po kroku sprawić, abyś podróżował po całym świecie i żeby jeszcze Ci za to płacili. Znajdziesz w niej moje sześcioletnie know-how i wszystkie strategie, dzięki którym zbudowałam markę Travel and Keep Fit i stworzyłam wokół podróży milionowy biznes.
Bali na Maderze
Głównym celem tej trasy była jednak Lewada 25 Fontes. Jej nazwa nawiązuję do sadzawki do której woda wpływa z 25 źródeł. Żeby się do niego dostać, musieliśmy zawrócić i dojść do rozwidlenia, które kieruje się w stronę niedługiego szlaku – łącznika przechodzącego w trakt PR 6, który prowadzi już do samego wodospadu. Samo dochodzenie do celu było atrakcją, bo trakt prowadzi wśród drzew wrzosowych (zaklasyfikowanych jako dziedzictwo przyrodnicze UNESCO). Ich gałęzie tworzą fantazyjne tunele i miałam poczucie, jakbym stała się Alicją w Krainie Czarów.
Dojście do 25 Fontes od początku trasy zajęło nam około godziny. Po drodze minęliśmy tylko kilka wracających osób, a potem już nikogo. Warto było mieć ten widok tylko dla siebie. Wysoka, porośnięta soczystą roślinnością ściana, po której sączyła się woda wprost do idealnie krystalicznego jeziorka. Cisza, śpiew ptaków, delikatny szum wody. Czuć, że jest się w tętniącym sercu wyspy. Nie da się nie pomyśleć o balijskiej dżungli albo Ameryce Środkowej. Madera to jedno z najbardziej zaskakujących przyrodniczo miejsc w Europie!
Jeśli chodzi o samo jeziorko, to woda była lodowata (na zewnątrz, też nie było ciepło), ale Michał zmusił mnie, żebym do niego weszła (żartuje Micho! ;)), bo miał wizję artystyczną a la rusałka na Bali. Co swoje ponarzekałam pod nosem, to tylko ja wiem, ale muszę przyznać, że jego instynkt nie zawodzi i miał całkowitą rację – zdjęcia wyszły obłędne i warto było się pomęczyć (czuję, że ta konkluzja zostanie kiedyś przeciwko mnie wykorzystana, żebym znowu gdzieś wisiała/marzła/walczyła z wiatrem ;)). A tak serio – miejsce jest idealne dla wszystkich mających artystyczną duszę, szukających pięknych kadrów i wyjątkowych spotkań z przyrodą.
Całość szlaku do wodospadów w obie strony wynosi około 9 km. Uwzględniając robienie zdjęć myślę, że 3 godziny są optymalne. To jest trudna trasa. Tak naprawdę najcięższy jest powrót i wdrapanie się ponownie na sam szczyt płaskowyżu Paul da Serra, gdzie znajduje się parking. Jednak jak to zawsze bywa z niezwykłymi przyrodniczo miejscami, trzeba sobie na nie trochę zasłużyć, co tylko podnosi ich wyjątkowość.
Zdjęcia, które oglądacie w tym wpisie są dziełem moim i Michała. Wierzymy w efekt synergii i dlatego połączyliśmy siły podczas tej podróży. Mamy nadzieję, że będzie to inspiracją do Waszych europejskich wypadów.