Długo wahałam się, czy o tym napisać, ale zdecydowałam, że to mój obowiązek jako podróżnika, aby dzielić się też ciemnymi stronami związanymi z podróżami. Szczególnie dlatego, że mało kto z tych, z którymi rozmawiałam, słyszał o dendze, a jeśli nawet gdzieś mu się obiło, to nie za bardzo rozumie, co to za choroba i jak się przed nią chronić. Zrobiłam sobie mały wywiad środowiskowy wśród ludzi, którzy podróżują lub planują podróże, np. do popularnej obecnie Azji Południowo-Wschodniej. W różnych kontekstach pytałam o dengę i liczyłam, ile osób wiedziało cokolwiek. Na kilkadziesiąt zapytanych, trzem obiło się o uszy. I to by było na tyle. Trzy osoby. To mnie całkowicie przeraziło. Przeraził mnie ogrom nieświadomości, ignorancji, nieprzygotowania, a najbardziej – poczucia nietykalności. Musiałam naprawdę opowiedzieć im wszystkim w szczegółach, co mi się przytrafiło, żeby zyskać ich uwagę i zainteresowanie tematem. Jeśli tego nie robiłam, słyszałam odpowiedzi: „Choroba tropikalna? Niee… ja tylko na dwa tygodnie na wakacje lecę” albo „Eee tam, mnie komary to nie gryzą”. To była trochę walka z wiatrakami. Miałam za to poczucie, że muszę coś zrobić, napisać, powiedzieć, bo musimy się nawzajem edukować, jeśli chodzi o podróżowanie. Za dużo jest wokół pięknych i idealnych blogów zachęcających do podróży, a za mało w tym wszystkim edukacji i wiedzy.
Na ogół takie wpisy są niewygodne i nikt nie chce ich czytać do porannej kawy. Nie ma ładnych zdjęć, nie ma zapowiedzi przygody ani inspiracji. Tym razem jest za to coś znacznie ważniejszego – kwestia Waszego zdrowia, więc wytrzymajcie do końca, by nauczyć się na moim, niestety paskudnym, doświadczeniu. Naprawdę nie chcielibyście być na moim miejscu, a ja z kolei nie życzyłabym nikomu zarażenia się dengą.
Zauważyłam, że nikt nie chce dzielić się takim doświadczeniami, nie pisze ku przestrodze, a blogerzy podróżniczy często piszą wymijająco o podróżach: „wiadomo zdarzają się choroby, niektóre groźne i człowiek się boi, no ale to nie jest temat na teraz”. Jak to nie jest na teraz?! Właśnie tu i teraz powinno się rozmawiać o zdrowiu. Jak mamy się nauczyć i chronić, jeśli ktoś wspomina, że był w danym kraju, coś mu się stało, ale nie chce mówić co. Jeśli jest to choroba, na którą może zachorować każdy, to TRZEBA o tym mówić!
Jest wiele chorób tropikalnych, które świat Zachodu omija szerokim łukiem, wiec są dla nas odległe, jakby nas nie dotyczyły. Wiele z nich możemy kontrolować w jakimkolwiek stopniu – szczepić się, myć ręce, nie pić wody z nieznanego źródła. Gorzej z tymi, których kontrolowanie jest niesamowicie trudne, czyli chorobami przenoszonymi przez owady. Wiemy sporo o malarii i choć też jest wyjątkowo niebezpieczna, to są leki, którymi można się chronić. Jeśli zarazicie się dengą, to nie ma magicznych tabletek, które Was z niej wyleczą. Ochroną jest nasza świadomość i wiedza.
Zacznijmy zatem od tego, czym właściwie jest denga.
To choroba zakaźna wywoływana przez wirusa dengi. Występują cztery typy serologiczne wirusa, co ma znaczenie dla przebiegu choroby. Gorączkę krwotoczną denga wywołuje tylko serotyp 3 i 4. W różnych regionach świata występują różne typy wirusa. Zarażenie się jednym uodparnia na niego w przyszłości, ale nie chroni przed kolejnym zarażeniem innym typem wirusa.
Wirus jest przenoszony przez komary, co oznacza, że możemy zarazić się nim od ukąszenia. Nie ma za to możliwości przeniesienia zakażenia bezpośrednio z człowieka na człowieka.
Denga występuje w gorącej strefie klimatycznej Azji Południowo-Wschodniej, Afryki, Ameryki Środkowej i Południowej oraz na wyspach Oceanii. Ryzyko zakażenia jest mniejsze w rejonach położonych na wysokości powyżej 1000 m n.p.m. Wedle źródeł WHO, gorączka denga jest dziś najszybciej rozprzestrzeniającą się chorobą przenoszoną przez komary. W skali roku notuje się blisko 400 milionów zakażeń.
Ja zaraziłam się będąc w Tajlandii. Często mówię o sobie, że gryzie mnie wszystko i przyciągam każdy gatunek owadów i chyba sobie to wykrakałam. Mieszkałam w Tajlandii przez kilka miesięcy i wszystko było ok. Stosowałam repelenty, ale komary i tak mnie gryzły. Niby wiedziałam, z czym to może się wiązać, ale szczerze mówiąc, kto by się tam przejmował, kiedy wokół palmy i słońce. Człowiek ma uśpioną czujność i wydaje mu się, że jak jest tak dobrze, to nic złego stać się nie może.
Aż pewnego dnia coś zaczęło się dziać. Poczułam zawroty głowy, było mi słabo. Objawy były podobne do przeziębienia. Łatwo je złapać w podróży, więc na ogół człowiek nie wyłącza się z życia przez jakieś tam złe samopoczucie. Czułam się kiepsko, ale dzień później miałam zaplanowany wyjazd do Laosu na kilka dni i nie chciałam tego odwoływać. I poleciałam. To był największy błąd, jaki mogłam zrobić, bo jak się później okazało, to nie było przeziębienie, tylko denga, a ja wylądowałam w kraju nisko rozwiniętym z kiepską opieką medyczną.
Zdążyłam dojechać do hotelu i gorączka podskoczyła mi do ponad 40 stopni. Nie pamiętam, żebym jako dorosły człowiek miała tak wysoką temperaturę. Wszędzie piszą, że początek choroby zaczyna się kilka dni po zakażeniu i ma zazwyczaj łagodny przebieg. Objawy są niespecyficzne i obejmują nagłą gorączkę, osłabienie, bóle głowy, mięśni i stawów, wysypkę. Mogą pojawić się bóle brzucha, wymioty bądź biegunka.
Doświadczyłam ich wszystkich, jakbym była książkowym przypadkiem. Z jedną tylko różnicą. Ten kto w Internecie nazywa te objawy łagodnymi, nie ma o tym pojęcia. Nie było łagodnie. Zaczęłam mieć majaki i nie byłam w stanie utrzymać się na własnych nogach, a to wszystko zadziało się w ciągu dwóch godzin.
Miałam szczęście, że nie byłam wtedy sama, a mój narzeczony, dosłownie zaniósł mnie do szpitala. Co też nie było łatwe, bo w Laosie natknęliśmy się na dużą barierę komunikacyjną i przez 40 minut nie mogliśmy znaleźć szpitala (nikt nie chciał nas do niego zawieźć, bo nie rozumieli, o co ich prosimy). Trafiliśmy w końcu do laotańskiego oddziału, ale pomimo tego, że byłam już wtedy półprzytomna, nie chcieli mnie przyjąć i odesłali mnie do innego, francuskiego prywatnego szpitala dla obcokrajowców. W sumie to tę trasę ledwo pamiętam. W końcu jakoś nam się udało. Dostałam się na oddział, zrobiono mi badania krwi i podano dożylnie leki przeciwgorączkowe i nawadniające. Leżałam na oddziale kilka godzin, a ponieważ dzięki dawce uderzeniowej leków poczułam się na chwilę lepiej, to postanowiłam, że wracam do hotelu. Zrobiłam na na własne życzenie, bo bardzo nie chciałam spędzać nocy w szpitalu.
Zresztą okazało się, że na tym etapie lekarze nic nie mogą dla mnie zrobić, bo o ile choroba nie przerodzi się we wstrząs i nie wywoła krwotoków, wybroczyn na skórze, krwawienia z błon śluzowych nosa czy ust, ale także dróg rodnych i przewodu pokarmowego, to jedyne co mogę zrobić, to zbijać gorączkę Apapem i nawadniać organizm. Reszta zależy od siły organizmu i tego, czy sam sobie poradzi.
Choroba przebiega dwuetapowo. Gorączka spada po kilku dniach, następnie następuje remisja objawów na okres kilkunastu godzin. Drugi okres gorączkowy, trwający 1–2 dni, przebiega z towarzyszącą wysypką plamisto-grudkową, zajmującą początkowo grzbiety rąk i nóg.
Niekiedy dochodzi do śpiączki. W 4–5 dniu choroby występują krwawienia do jam ciała, często z objawami wstrząsu i utraty przytomności. Jeśli nie podjęto wcześniej leczenia, zwykle dochodzi do zgonu, 4–6 godzin od wystąpienia objawów wstrząsowych. Zgony dotyczą głównie dzieci. Taki przebieg choroby określany jest w piśmiennictwie jako gorączka krwotoczna denga z zespołem wstrząsowym.
Następnych dwóch tygodni nie pamiętam. Wiem, że nie byłam w stanie wstać z hotelowego łóżka o własnych siłach. Wszystko zlało mi się w jedno i nie wiedziałam, gdzie jestem ani ile już tak leżę. Wiem tylko, że czasem miałam wrażenie, że już nigdy nie wyjadę z Laosu. Miałam niesamowite szczęście, że ominęła mnie połowa z typowych dla dengi objawów. Ale mogło być różnie. Po około 2,5 tygodnia byliśmy w stanie wylecieć z Laosu, wrócić do Tajlandii i kontynuować naszą podróż, choć w znacznie wolniejszym tempie.
Myślicie, że to koniec? Niestety nie. Około trzech miesięcy zajął mi powrót do pełnego zdrowia i poziomu energii. Kilka miesięcy poprawiałam kondycję fizyczną i wydolność, bo trening bardzo mnie męczyły, miałam zadyszkę, robiło mi się słabo. A po trzech miesiącach zaczęły się skutki uboczne. W moim przypadku było to wypadanie włosów. Szok toksykologiczny dla organizmu był tak silny, że komórki włosów obumarły i nic nie było tego w stanie powstrzymać. Straciłam 30% włosów. I tak miałam ogromne szczęście, że tylko tyle i natychmiast zaczęły odrastać.
Do tej pory nie było lekarstwa, chroniącego przed dengą. Jedynym sposobem była profilaktyka, czyli stosowanie repelentów, moskitier, noszenie odpowiedniej odzieży (długie rękawy koszul i nogawki spodni), zwłaszcza od zmierzchu do świtu.
Chyba jednak mamy szansę na przełom. Na początku 2016 roku WHO podało, że zakończono badania nad szczepionka Dengavaxia. Szacuje się, że jej wprowadzenie ma zmniejszyć śmiertelność z powodu gorączki denga o 50 proc. , a zachorowalność o 25 proc. przed rokiem 2020. Szczepionka została na razie zarejestrowana w Meksyku, Brazylii, Salwadorze, na Filipinach i w Paragwaju. Filipiny rozpoczęły już akcję szczepień. Obecnie trwają procedury rejestracyjne w innych krajach endemicznych. Z ostatnich informacji wiem, że w Tajlandii mogą już szczepić się jej mieszkańcy.
Pomimo tej nadziei, na ten moment nie przekłada się to na ochronę mieszkańców krajów wysokorozwiniętych. W Polsce nie ma jeszcze możliwości zaszczepienia się przeciwko dendze, więc wciąż zostaje nam profilaktyka.
Tym wpisem chciałabym włączyć Wam czerwoną lampkę, tak abyście zaczęli myśleć o swoim zdrowiu i o tym, że nie jesteście nietykalni.
Ja tak o sobie myślałam. Przecież młodej, wysportowanej i zdrowej dziewczynie nic nie może się stać. Jestem odpowiedzialna, dużo podróżuję, wiele widziałam, przecież takich osób nic nie tyka. Nie chce się wierzyć, że w pięknym miejscu, w którym świeci słońce, a jedzenie jest pyszne, nagle wszystko może się zawalić. Tak trudno jest przyznać się przed samym sobą, że nie jest się wyjątkowym, wybranym i nietykalnym, a życie i śmierć, zdrowie i chorobę oddziela zaledwie cienka linia. Zdrowie nie jest nam dane na pewno i nie ma jego nieskończonych pokładów i jeśli nie zaczniemy myśleć, to nic nas nie ochroni przed jego utratą. Nawet to, że mamy dobre intencje, jesteśmy dobrymi ludźmi i to powinno do nas wracać. Widać nie zawsze działa.
Ta choroba była dla mnie szokiem z dwóch powodów. Po pierwsze przewartościowała mi podejście do życia i zdrowia. Już mi się nie wydaje, że jestem nietykalna. Za to bardzo boleśnie dotarło do mnie, że życie jest kruche i nie jest nieskończone. Cliche powiecie. Może i tak, ale rzeczywiście trzeba być na jego granicy, aby to zrozumieć. Zaczęłam jeszcze bardziej doceniać to, co mam, cieszyć się małymi rzeczami i korzystać ze wszystkich szans. A zdrowie stało się dla mnie najważniejsze. Dbam o siebie i o swój organizm. Często pytacie mnie skąd czerpię motywacje do trenowania i zdrowego odżywiania, czemu mi się chce. To jest właśnie powód. Wiem co to znaczy, jak organizm jest słaby, jak sobie nie radzi i jak jedyne o czym się marzy, to móc pobiegać z uśmiechem na ustach. Wyszłam z tej choroby w sumie bez szwanku, jak teraz śmiałabym marudzić, że mi się nie chce korzystać z życia i ze zdrowia?
Po drugie, dostałam niesamowitą lekcję o sobie samej. Pisałam o tym w innym artykule (tutaj) – podróże nauczyły mnie, że mogę wytrzymać więcej niż mi się wydaje. Ten punkt odnosi się między innymi do dengi. Nigdy bym nie pomyślała o sobie, że mam tak silny i waleczny organizm i jest we mnie tyle woli walki o zdrowie. Prawda jest taka, że pomimo silnych objawów, wiele z nich zupełnie mnie ominęło, a chorobę pokonałam w ekspresowym tempie dwóch tygodni. Widać jestem silniejsza niż mi się wydawało.
Oczywiście ta historia nie sprawiła, że odechciało mi się podróżować, ale teraz jestem bardziej odpowiedzialna, przykładam wagę do profilaktyki i ponad wszystkie atrakcje stawiam swoje zdrowie. Teraz, kiedy to przeżycie jest za mną, mogę powiedzieć, że denga była dla mnie niesamowitą lekcją pokory i szacunku do tego, co jest nam dane. Wy jednak nie potrzebujecie takiej lekcji, żeby móc przewartościować sobie swoje podejście. Niech Wam wystarczy moje doświadczenie i historia.
Dbajcie o siebie Podróżnicy, myślcie i pamiętajcie, że zdrowie to najważniejszy dar, jaki mamy.
Ten temat jest ważny, więc proszę POLAJKUJ i PODZIEL się nim dalej. Niech dowie się jak najwięcej ludzi!
Ten post ma 63 komentarzy
Świetnie napisany artykuł/blog. Trafiłam przez przypadek ale na pewno zostane ! Nigdzie o tym nie czytałam a to ważny aspekt podróży i ten jezyk -super !
Dziękuje pięknie Ana za tak miły komentarz :) Jesteś tu zawsze mile widziana :) Temat jest nad wyraz ważny, ale świadomość wciąż niewielka. Warto więc o tym pisać, mówić, wspierać się. Pozdrawiam!
Bardzo fajnie, że napisałaś o tym! Byliśmy w tym roku w Indonezji i pytaliśmy lokalsów o tę chorobę – stwierdzili, że przenoszą ją jedynie komary żerujące na bydle – trochę większe niż standardowe i w czarno-białe paski. Jesteś w stanie jakoś to potwierdzić? Zwracaliśmy uwagę na to jakie komary się do nas dobierały i na szczęście żaden nie przypominał tego z opisu.
Dziękuję Kamilu. Co do komarów, nie wiem niestety jak je odróżnić. Sprawdziłam przed chwilą w Wikipedii:https://pl.wikipedia.org/wiki/Komar_egipski
i rzeczywiście wyglądają, jakby miały paski. Nie wiem jednak, czy tylko one mogą być nosicielami.
Mój mąż w trzecim tygodniu podróży też miał takie objawy i od razu pojechaliśmy do przychodni. Na szczęście okazało się, że to nie denga ale dzięki temu, że z tej okazji przekopałam cały internet mieliśmy sporą wiedzę na temat choroby. Czytałam, że najgorszy jest drugi atak denga, więc po pierwszym powinno zachować się ogromną uwagę. W Azji spędziliśmy 10 mcy i dzięki Bogu żadne z nas nie zachorowało, a mnie komary gryzą strasznie niestety :( Te, które przenoszą dengę są w czarno białe paski (łatwo je odróżnić gołym okiem) i ponoć żerują głównie w dzień, więc mieć to na względzie. Życzymy dużo zdrowia!
Wspaniale, że wszystko było ok! U mnie też przez wszystkie podróże było dobrze :) Trochę w tym wszystkim nie było farta, a może tez trochę za mało uwagi z mojej strony. Trzymajcie się tam zdrowo, gdziekolwiek jesteście! Pozdrawiam ciepło
Ja zaraziłem się dengą w Tanzanii, na szczęście objawiła się dopiero 2 tygodnie po poworcie do Polski, bo jednak lepiej przeleżeć ją w polskim a nie tanzańskim szpitalu. Moje objawy były podobne, choć nie trwały aż tak długo. Tydzień gorączki ok. 40 stopni i ból wszystkiego, na który nie pomagał nawet ketonal w kroplówce podawany prawie non stop. Po tygodniu ból i gorączka minęły. Denga jest znacznie groźniejsz niż malaria i cześciej jest śmiertelna. Nawet jej łagodne formy bardzo mocno osłabiają układ odpornościowy, co skutkuje jeszcze przez lata częstszymi i ostrzejszymi przeziębieniami, grypami i innymi zachorowaniami. Atakuje też układ pokarmowy. Ja miałem np. mocno powiększoną wątrobę i sledzionę. Przegadałem na ten temat wiele godzin z lekarzami kliniki chorób tropikalnych w Poznaniu i wiem, że żartów nie ma i miałem szczęście, że tylko tak się skończyło. Warto jeszcze dodać, że dengę przenoszą inne komary niż malarię. Te od dengi żerują za dnia, te od malarii w nocy. Niestety jak dotąd nie znaleziono lekarstwa ani szczepionki na tę chorobę. Nie da sięjej leczyć, można tylko łagodzić objawy, najczęściej z nikłym skutkiem. No i nie zostaniecie już krwiodawcami, bo krwi od osób kiedykolwiek zarażonych dengą nie przyjmują. Ważne – dengą nie można się zarazić od osoby chorującej. Przenoszą ją tylko komary. Piszę to, bo pamiętam reakcje niektórych znajomych na wieść o mojej chorobie.
Przemku dziękuję, za uzupełnienie tematu swoją historią. Ważny jest tez aspekt krwiodastwa. O tym nie wiedziałam i muszę więcej poczytać na ten temat. Jeśli to prawda, to bardzo mnie to zasmuciło.
Ja mialam stracha w Boliwii, bo mieszkalam w tropikach, gdzie co rusz dochodzilo do zakazen Nawet na terenie wielkiego miasta. Ja prawdopodobnie zapadlam na inna chorobe: Chikungunya, ktora jest podobna do dengi, czasem nie wiem czy gorsza…. Niestety, to czy na nas trafi czy nie to tylko przypadek. Komary gryza wszedzie, nie wazne, czy sie czyms wysmarujemy czy nie.Ale denga to i tak nic w porownaniu z inna choroba, ktora tam mozna bylo sie zarazic: choroba Chagasa, ktora jest przenoszona przez takie chrzaszcze, ktore lubia sobie mieszkac w glinianych domach, ktorych tam pelno. Nie ma co, trzeba uwazac na wszelkiego rodzaju robactwo!:) Pozdrawiam serdecznie i zycze zdrowia!
Danuto dziękuję za ten komentarz! Dla mnie bardzo ważny, bo niedługo się tam wybieram. Poczytam więcej o chorobach o których piszesz, dziękuję za naprowadzenie :) Pozdrawiam ciepło i dużo zdrowia!
Pracując w branży turystycznej spotykam się bardzo często z niewiedzą i ignorancją takich podstawowych spraw jak zdrowie. Widziałam już ludzi, którzy lecąc na drugi koniec świata nie mieli ze sobą żadnych środków medycznych, na żadne z popularnych objawów. Osobiście nauczona doświadczeniem, że i w Europie nie raz zdarzyło mi się zachorować, bo i w Hiszpanii coś mnie pogryzło tak że przez tydzień nie byłam w stanie stać na nogach o własnych siłach, w Bułgarii dostałam silnej alergii. Takie pierdoły, ale jak się rok temu dowiedziałam, że lecę do Azji- Wietnam, Kambodża i Tajlandia, to dzięki takim niby bzdurnym doświadczeniom pomyślałam POTRZEBNY MI LEKARZ. W googlach wyszukałam lekarza medycyny podróży w swoim mieście, bo przecież nie znam się, a poza tym strzeżonego Pan Bóg strzeże. Na prawdę miałam poczucie, że muszę się zabezpieczyć na każdą ewentualność i nie szukałam informacji na ten temat w internecie, bo ile ludzi tyle opinii. Zwolenników i przeciwników szczepionek, tabletek na malarie jest mnóstwo, ale ocenianie tego przez osoby niezwiązane z medycyną nie jest miarodajne. Poszłam do lekarza na wizytę, pierwsza wizyta kosztowała 40 zł, nie majątek, a spokój był dla mnie najważniejszy. Lekarz zalecił szczepienia, przepisał najpotrzebniejsze lekarstwa do zastosowania zanim dotrze się do lekarza, poleciła mi zabrać ze sobą kilka strzykawek i igieł. Może wydać się to głupie, ale jeśli miałam się obawiać jakiej jakości będzie wbijana igła do mojej żyły to jednak posiadanie kilku ze sobą nie wydaje się wcale głupim pomysłem. Nie powiem bo gdyby to wszystko policzyć to wyszło mnie to sporo, ale szczerze, każda wydana złotówka była tego warta. Przede wszystkim na grupę 30 osób z którymi byłam dzień w dzień i na ogrom osób spotykanych każdego dnia, nie boję się tego powiedzieć byłam jedyną osobą, która używała profilaktyki, a nie byłam ani razu ugryziona, nie miałam ani razu problemów żołądkowych itp. Znajomi wcierali w siebie Mugge w ilościach hurtowych co akurat dla skóry nie jest najzdrowsze, a i tak komary ich gryzły, oczywiście, że Mugge miałam ze sobą, ale nie używałam jej w ogóle. Więc śmiem twierdzić, że to działa i że trzeba być świadomym i warto skonsultować się ze specjalistą, a nie googlami, gdzie każdy może napisać co chce. Ważne by mówić i pisać również o takich aspektach podróżowania, bo akurat nie ma różnicy czy ktoś leci do kurortu czy wybiera się w samotną podróż do dżungli czy nawet w typowo turystyczne miejsca. Na pewno większe zagrożenie będzie w dżungli, ale nawet w kurorcie trzeba myśleć o tym co się robi i się zabezpieczyć. Widziałam bardzo pogryzionych ludzi w kurortach, którzy wracając do Polski obawiali się, że rany z pogryzienia wyglądają podejrzanie i co teraz. Mam nadzieję, że świadome podróżowanie zacznie być w modzie, może wtedy ludzie zmienią nastawienie dla swojego własnego bezpieczeństwa.
Klaudio, bardzo Ci dziękuję za ten mądry komentarz. Zgadzam się z Tobą w 100% i wspaniale, że jesteś przykładem na innych podróżujących. Mam nadzieję, że będą Cię słuchali :) Cieszę się, że o tym głośno mówimy, bo to daje szansę na budowania świadomiej turystyki. Pozdrawiam serdecznie!
Trafiłam na Twój komentarz na stronie Tajlandia FAQ. Historia przerażająca…Wybieram się właśnie do Tajlandii za 10 dni. Mam pytanie – jakie dokładnie repelenty stosowałaś i jak rozumiem – kupowałąś je na miejsu ? I co oznacza, że mogłaś się bardziej jeszcze zabezpieczać ?
Mileno nie chciałam Cię przerazić, tylko zwrócić uwagę na ważną kwestię. Używałam MUGGA z dużą zawartością DEER(>20%). To działało. Jak mi się skoczyła, stosowałam miejscowe repelenty, które mają naturalną formułę na bazie olejków eterycznych. To na mnie działało już mniej. Z perspektywy czasu sądzę, że powinna częściej się pryskać i bardziej zakrywać ciało wieczorami i rano, kiedy komarów było najwięcej. Wszystko będzie dobrze, tylko dbaj o siebie i nie bagatelizuj tego. Pozdrawiam serdecznie!
Cześć, przeczytałam Twój post z ogromną ciekawością i jednocześnie trwogą. Wow, ale przejscie, podziwiam, że dałaś radę ogarnąć się w tak trudnej sytuacji i dziękuję, że podzieliłaś się swoim doświadczeniem. Ja na pewno będę bardziej uważać. Zdrowia życzę, teraz chyba to będzie najlepsze życzenie jakie mogę dać innym podróżnikom:)
Cześć Ewelino :) Mam nadzieję, że to Ci pomoże w Twoich podróżach. Dbaj o siebie i również życzę mnóstwo zdrowia, to jest dla podróżników najważniejsze :)
Bardzo interesujący artykuł świadczący o dojrzałości autorki bloga. Tak trzymać, Ola!
Dziękuję Teo za wsparcie i za zrozumienie istotności tematu. Pozdrawiam ciepło :)
Co do repelentow w Tajlandii, na nas Mugga nie działała prawie w ogóle. Stosowalismy za to jakies repelenty z 7Eleven i bylo naprawdę spoko. Do kupienia w calej Tajlandii za kilka zl.
Sądzę, że to jest bardzo osobnicza kwestia. Na mnie z kolei działa Mugga, a miejscowe zupełnie nie. Myślę, że każdy musi to przetestować na sobie. Inne rady nie ma. Pozdrawiam!
OMG… thank you for sharing this…I dream about Thailand, but I’ve never heard about dengue…I’m glad that I found your post!
Thank you Sara :) I’m glad that it helps!Take care
What an awful story you had! It’s so good that you are ok! Thank your for sharing this, and important topic and we can all learn from it! Best
Thank you for your support Christina! All the best!
Thank you so much for sharing your story. It must had been difficult to you. So many people would not share it with others, because they only pretend travels are perfect in every way. Thanks to you I made my vaccine appointments for the next week. Thank you so much!
Andrea thank you so much for writing this. I’m glad that I could help. All the best!
What an important post you wrote! Thank you for being brave enough to published it. I really appreciate it and I think I’m not the only one. I share it with all my friends, because we are going to travel Asia soon. I hope everything will be ok, but we will be extra careful thanks to you. Thank you Alex!
Thank you so much Tom! Take care there and have a wonderful trip! :)
Bardzo przydatny wpis! ja dwa tygodnie temu byłam w Tajlandii, sama 20 letnia dziewczyna, nie wiem co bym zrobiła jakby takie coś mnie spotkało, a czytałam na internecie o chorobach, komarach itp., ale fakt o tej chorobie to informacji nie znalazłam… dobrze , że już wróciłaś do siebie! :)
Pozdrawiam i czekam na kolejne wpisy :)
Dziękuję Klaudio, ja też się cieszę, że wszystko dobrze się skończyło. Ale najważniejsze, że Tobie nic się nie stało, zwłaszcza, że byłaś tam sama! Dużo zdrowia przy kolejnych podróżach i dbaj o siebie! Pozdrawiam ciepło
Hej,
przeżyłam tę samą historię, tylko z perspektywy Twojego narzeczonego. To ja ratowałam mojego mężczyznę kiedy został ugryziony przez -uwaga! – JEDNEGO komara! Na 2 tygodniowy wyjazd miał tylko jedno ugryzienie na całym ciele. Chciałam jednak zapytać o inną kwestię.. co z dalszymi podróżami? Nam miejscowi lekarze (byliśmy na Bali) mówili o tym, że przez chorobę ma wytworzoną naturalną odporność na ten jeden szczep, jedną odmianę, ale nie ma na inne. I każde następne ugryzienie przez skażonego komara przerodziłoby się w dengę z gorszymi objawami. Jeden z lekarzy powiedział nawet że sam przechodził przez tę chorobę 3 razy. Za ostatnim razem był nieprzytomny jakiś czas. Lekarze w Polsce także mówili o tym, że należałoby odczekać jakieś 2-3 lata kiedy przeciwciała nieco spadną i kolejne ewentualne zachorowanie nie będzie już tak groźne. Słyszałaś o tym? Podróżujesz dalej po rejonach skażonych dengą?
Aniu! Naprawdę mi przykro, nawet nie wyobrażam sobie jak trudno może być po drugiej stronie i musicie patrzeć jak ktoś bliski choruje :( To chyba jednak jest gorsze, niż samo chorowanie…Mam nadzieję, że Twój mężczyzna czuję się już lepiej i wszystko dobrze się skończyło!
I poruszasz ważną kwestię. Ja też słyszałam o wzmożonym zagrożeniu przy kolejnych zarażeniach. Powiem Ci szczerze, że waham się jak to rozegrać. W tym momencie mija rok, czyli teoretycznie jeszcze z dwa lata omijania połowy świata :) Na obecną chwilę mam plan na Am. Środkową za kilka miesięcy, ale jest to narazie plan. Być może spróbuję, trudno mi powiedzieć. A Ty jakie masz podejście?
Słyszałam o tego chorobie. Znajoma wróciła z nią z podróży poślubnej w Tajlandii. Lezala długo w szpitalu w Polsce i było z nią naprawdę źle. Też majaczyła, nie wiedziała co się dzieje. Starsze. Jej mąż był w szoku. Dobrze, że napisałaś o swojej historii. Pozdrawiam
Dziękuję! Wciąż uważam, że musimy się dzielić wiedzą i doświadczeniami, bo to może uchronić innych. Pozdrawiam również :)
I had a similar experience with dengue in the Philippines. My platelet level fell so low the doctors there were worried I would start bleeding internally and have organ failure. They told me I if I were to drop one more platelet level degree they would start a total blood transfusion. Fortunately over the next few hours it stopped dropping, stabilized and raised slowly over a few weeks. Interesting things about dengue is how people’s infections differ, some never notice and shrug it off as a normal fever or tummy bug and others, like you and me, seem to bare the worst of it. I am traveling to Thailand in December for my honeymoon and I fear a second infection, studies show that second infections prove to be much much worse than the first and much much worse than near death is no comfort. But like you stated, awareness and prevention are key, we are now aware of this added risk and are better prepared for it. Funny part about my dengue fever in the Philippines, I was traveling with my sister – who couldn’t care less about mosquito bites and received 20+ bites all around her body. Me, on the other hand, covered myself in repellent all day and night, and received just one bite on my back! Good effort I’d say, except that was the one that almost killed me.
I’m so sorry Michael :( That’s good that you are ok now! Take care in Thailand when you will be there.I hope that you will have a great time. All in all not every mosquito has a virus.
W końcu ktoś pisze też o ciemniejszych stronach podróży. My z mężem uwielbiamy podróżować ale zawsze sprawdzamy jakie są zagrożenia w danym miejscu. A jak pytam innych co sądzą o chorobach tropikalnych to słyszę śmiech że przecież nie będą mieszkać w dżungli tylko w turystycznych miejscach a jednak na denge i malarie ciągle nawet umierają zwyczajni turyści….na popularnych blogach podróżniczych pisze się tylko o różowych stronach a nie wierzę że nikomu nie zdarza się chorować na wakacjach. Jakiś czas temu cala rodzina z dziećmi przywiozla denge z Tajlandii? i trzeba być tego świadomym.
To prawda Edyto. Ja też często słyszę ten argument „przecież nie jadę do dżungli” (a może mamy wspólnych znajomych?:)) Dżungla, nie dżungla – choroby są tam gdzie ich nosiciele i ludzie. Tak naprawdę łatwiej zarazić się w zbiorowisku ludzi, niż na odludziu. Cała Twoja rodzina zaraziła się dengą?:((
Witam! Dokładnie wiem o czym piszesz, w lipcu 2015 podczas dwuletniego pobytu w Indiach zachorowałam na dengę. Do dziś pamiętam ten nie do opisania ból całego ciała i pełną desperacji walkę o przeżycie, bezradność, świadomość, że nie ma cudownego leku, albo się obronisz albo nie. Pamiętam jak w malignie błagałam o kolejną tabletkę apapu, która sprawiała minimalną ulgę na chwilę, nie pamiętam jak wkładano mnie do wanny z zimną wodą aby obniżyć temperaturę. Do dziś jestem przekonana, że gdyby nie mój hinduski staff nie przeżyłabym. Moja hinduska made tłukła w moździerzu świeże liście papaji, z których sok piłam po łyżeczce trzy razy dziennie, po czym moje wyniki krwi powolutku wracały do normy. Wierzę, że moja wola przetrwania połączona z hinduską medycyną ludową pozwoliła mi przeżyć. Dziś wiem też, że przed dengą nie da się ustrzec, można stosować wszystkie repelenty świata a jak ma Cię trafić to trafi. Jest nadzieja w szczepionce, którą ponoć już testują w Meksyku, ale to jeszcze długa droga. Moja rada dla podróżników – nie lekceważyć komarów tygrysich, mieć wiedzę w temacie chorób panujących w danej destynacji, do której się wybieracie. Pozdrawiam serdecznie!
Ewo dziękuję za ten komentarz! Bardzo mi przykro, że musiałaś przez to przechodzić. Bardzo ważnym aspektem, który poruszyłaś jest „medycyna ludowa”, czyli wszystkie sposoby, które znają miejscowi. Ja też się starałam ich słuchać i pić soki i wodę kokosową jaką mi radzono. Raz nawet miejscowy kucharz z restauracji obok ugotował mi specjalną zupę, która miała pomóc złagodzić objawy. Niestety składu ani smaku nie pamiętam. W podbramkowych sytuacjach człowiek chwyta się wszystkiego i nagle staje się otwarty na każdą możliwość. Według mnie to również wpływa na późniejszą otwartość i zaufanie do rzeczy, których czasem nie rozumiemy, ale próbujemy. Pozdrawiam ciepło, uważaj na siebie przy kolejnych podróżach i dużo, dużo zdrowia!
No tak, tylko z drugiej strony do połowy roku 2017 r. odnotowano jakieś 39 tys. zachorowań (ŻRÓDŁO: „Światowa Organizacja Zdrowia odnotowała na terytorium Wietnamu zwiększoną zachorowalność na dengę – w 2017 r. stwierdzono 39 000 przypadków tej choroby, w 10 okazała się śmiertelna”, opublikowane 4 LIPCA 2017 na stronie: http://www.hanoi.msz.gov.pl/pl/aktualnosci/ostrzezenie_przed_zwiekszona_zachorowalnoscia_na_denge_w_wietnamie_1), a w Wietnamie żyje ok. 90 000 000 ludzi.
39 000 / 90 000 000 = 0,00044 %
Szansa, że ktoś zachrouje mieszkając w Wietnamie przez pół roku to ok. 0,00044 %. Nawet jeśli ilość zachorowań wzrosła to jadąc np. na kilka tygodniu szanse są bardzo małe.
Oczywiście uważam, że bardzo ważne jest uświadamianie ludzi o zagrożeniach oraz przede wszystkim zachęcać do profilaktyki. Natomiast uważam też, że klarowne przedstawienie skali zjawiska jest równie ważne, stąd chciałem dołożyć tutaj trochę matematyki :)
Pozdrawiam
Drogi Gościu :) Matematyka zawsze w cenie, więc dziękuję za te statystyki. Jednak same statystyki znaczą niewiele, gdy nagle okazuje się, że szanse na zachorowanie były poniżej promila, a i tak się zachorowało. Wtedy takie statystyki przestają mieć znaczenie. Lepiej nie myśleć życzeniowo, czyli „mnie to nigdy nie spotka, bo jest małe prawdopodobieństwo”, a myśleć – każdego to może spotkać, więc będę bardzo uważać. Pozdrawiam serdecznie!
Was it worth going to Thailand after this. I have decided to skip all these Asian countries. Not worth it.
I can get sick in many countries all over the world, not only in Asia. In Caribben, South America, Africa as well. Thinking like this you will have to stay at home. The real question is: is it worthy to stay home?
Hej wszyscy, jak widzę, piszecie o dalekich, egzotycznych wojażach, a mnie denga dopadła bardzo blisko i tu chcę uczulić niektórych, że wirus czai się tuż za rogiem. W moim przypadku do zakażenia dengą doszło na Maderze, było to 6 lat temu, choć do dziś doskonale pamiętam cały zespół objawów, jaki mnie dopadł. Komary tygrysie czy egipskie dotarły na Maderę z Afryki dzięki wybitnie pogodnej wiośnie i silnym powiewom suchego wiatru znad Afryki, tak to zostało wyjaśnione. Ostrzeżenia o pojawieniu się komarów tygrysich często pojawiają się również w hiszpańskim radio, na południowych jej krańcach nad Morzem Śródziemnym. Ja miałam doczynienia z tyle prawdopodobnie 3, czyli gorączka, grypopodobne niemiłosierne bóle mięśni i stawów, biegunka oraz krwotoki z przewodu pokarmowego. Rzeczywiście nikt nie jest w stanie Ci pomóc albo dasz radę albo i tak dasz radę, bo musisz wyjść z tego sam.
Roni! Bardzo, bardzo Ci dziękuję za ten komentarz. Twój przypadek jeszcze dobitniej obrazuje to, że musimy być ostrożni WSZĘDZIE. W obecnych czasach, możliwościach przemieszczania się i szybkości transportu, choroby też szybciej się rozprzestrzeniają. W Europie często wydaje nam się, że jesteśmy nietykalni, a to potrafi być bardzo zwodnicze. Dużo zdrowia!
Wpadłam na Twojego bloga poprzez wyszukiwarke o informacji na temat dengi i bach ten sam problem, 3 tygodnie temu na Sri Lance ugryzl mnie komar i tak zaczela sie moja niekoniecznie ciekawa przygoda, ze po badaniu krwi zawiezli mnie do szpitala i przelezalam w nim 5 dni pod kroplówką, a wszystko zaczelo sie od nocnych drgawek i wysokiej goraczki, plytki krwi spadly mi tak szybko,ze obawiali sie o nagly krwotok. Przezylam pierwszy raz w zyciu taki wstrząs, ze zaledwie w przeciagu 2 dni znacznie pogorszły się stan, bylam bardzo oslabiona, brak apetytu i niekonczacy sie bol w kosciach. Chciałabym Ciebie i moze Twoich czytelnikow zapytac sie jak sobie z tym radziliscie, jestem dalej w zlej kondycji fizycznej, mam slaby apetyt i wlosy strasznie mi wypadaja. Zmienilam diete , suplementuje sie na wzmocnienie organizmu ale moze powinnam zrobic jakies badania, tylko boje sie, ze jak zaczne sie doszukiwac to beda to wieksze skutki uboczne niz przewiduje. Zdaje sobie sprawe, ze proces odnowy odpornosci bedzie długi i trudny, jednak kazda wskazowka jest przydatna. Dziękuję i pozdrawiam!
Cześć Amando! Bardzo mi przykro, że Cię to spotkało :(( Nie wiem, czy na tym etapie, jak już ustalono, że to była denga, to nowe badania krwi cokolwiek zmienią. Ja robiła je sobie około 3 miesiące od zachorowania i wtedy były już perfekcyjne. Na te nieszczęsne włosy to niestety nie ma rady. Byłam u kilku lekarzy i dermatologów i nie am jak zatrzymać wypadania, bo jest to konsekwencja wcześniejszego szoku organizmu i te włosy po prostu już są martwe i muszą wypaść. Jednak jakkolwiek źle to terez wygląda (u mnie wyglądało tragicznie, bo wypadały garściami przez miesiąc – półtora), to pewnego dnia po prostu przestały. Jak gdyby nigdy nic. Przeczekaj to, innej rady nie ma. Na pocieszenie powiem, że potem rosły jak szalone, tak jakby organizm chciał jak najszybciej się odbudować. Głowa do góry! Na pewno będzie coraz lepiej :*
The post is amazing. I have to say your writing skills are very nice. I will surely share this post. cheers !!
Thank you so much! :)
Hey Alex! Przeczytałam Twój post i od wczoraj świdruje wszystkie fora internetowe (w strachu). Kupiliśmy bilety do Tajlandii last minute i wylatujemy za 5 dni. Nie uda nam się zrobić szczepień … jestem przerażona! Jakie ubezpieczenie podróży wybrałaś i czy poradziło sobie z opłaceniem Twojego leczenia w Tajlandii? Odpowiedz bardzo by mi pomogła. Pozdrawiam i ściskam mocno!
Cześć Kingo! Zacznę od tego, że na dengę nie ma obecnie dostępnej w Europie szczepionki ( a te które wprowadzają w krajach w których epidemia ma źródło są dla rezydentów i mieszkańców). Zatem jeśli chodzi o dengę, czy zikę to przede wszystkim liczy się profilaktyka – chroń się przed komarami, używaj środków z wysoką zawartością DEET, komary przenoszące dengę żerują w ciągu dnia, więc nie lekceważ ich nawet w pełnym słońcu.
Przyznam, że nie pamiętam jakie wtedy miałam ubezpieczenie, ale był to zwykły podróżniczy pakiet (więcej o wyborze ubezpieczenia pisałam tutaj, więc może Ci się to przyda:https://travelandkeepfit.com/2018/07/17/na-co-zwracac-uwage-przy-doborze-ubezpieczenia-podroznego-i-jak-ono-wlasciwie-dziala/
Dengą zaraziłam się w Tajlandii, ale choroba rozwinęła się w znacznie mniej rozwiniętym Laosie i nie było żadnych problemów z odzyskaniem kosztów leczenia na podstawie rachunków ze szpitala.
Nie wiem jakie jest Twoje podejście do szczepień, ale jeśli jesteś osobą szczepiącą, a podróżującą, to może jednak rozważ po powrocie zrobienie pakietu szczepień (które starczają na kilka lat lub dożywotnio). Wtedy nie będziesz denerwować się przed spontanicznymi podróżami. Takie podstawy jak żółtaczka typu A czy B warto mieć nawet w Europie.Podsyłam ściągawkę:https://travelandkeepfit.com/2017/10/24/szczepienia-ochronne-dla-podroznikow/
Dużo zdrowia i udanego wyjazdu. Będzie dobrze! :)
Dobrze, że to tym piszesz, bo wszyscy widzą tylko piękną stronę podróży a zagrożeń prawie nikt. Dziękujemy bo to ważne. Pozdrowienia
Dzięki serdeczne Jarku za zrozumienie tematu. Oboje wiemy, że podróże są magiczne, ale nie pozbawione zagrożeń. Uważam, że zdecydowanie za dużo jest lukru i idealizowania w social mediach i na blogach, a za mało edukowania, które jest kluczem do sukcesu w uniknięciu bardzo wielu wpadek. Pozdrawiam ciepło!
Tak się cieszę że trafiłam na Twój blog! Miałam się nie szczepić, bo każdy kogo pytałam, mówił że nie muszę, bo nie jest to wymagane i jeśli nie wybieram się do dżungli jest to bezsensowny wydatek. Jednak nie posłucham znajomych ;) Dziękuję i udanych kolejnych podróży!
Emilio ogromnie się cieszę! :) Nie jestem zatwardziałą orędowniczką szczepień i nikogo nie będę do nich zmuszać, ale jeśli ktoś pyta mnie o zdanie, to zawsze odpowiem, że ja się szczepię. Doświadczenia 13 lat podróży i niestety wielu chorób po drodze nauczyły mnie, że dobrze jest dopóki jest dobrze i będąc zdrowym z bezpiecznego miejsca, łatwo się dywaguje, że coś nie jest potrzebne. Aż do momentu kiedy na końcu świata, w podróży, rzeczywiście zdarza się coś nieoczekiwanego i wtedy ci wszyscy znajomi nie są w stanie juz pomóc swoimi radami i filozofowaniem opartym na „bo jak ja byłem to nie zachorowałem, więc nie trzeba się szczepić”. W obecnym globalnym świecie, nawet w Europie, powinno się mieć podstawowe szczepienia np. żółtaczkę typu A i B. W podróży jesteśmy wystawieni na cały szereg czynników, zanieczyszczoną wodę, street food czy czyjeś brudne ręce – tego nie da się kontrolować, więc trzeba się chronić jak najbardziej potrafimy. Dodatkowo, argumenty o tym, że szczepienia są drogie, są najbardziej bezsensowne. Zdrowie to ostatnia rzecz na której powinniśmy oszczędzać. Jeśli kogoś nie stać na zadbanie o nie, to nie jest jego moment na podróż. Słuchaj tylko siebie! Uściski
Też tak uważam, zdrowia się nie kupi. I podobno strzeżonego Pan bóg strzeże :P czyli polecasz przynajmniej na żółtaczkę się zaszczepić? Planuję jechać w marcu do Tajlandii i myślę bardzo nad szczepieniem, tylko nie wiem czy zdążę. Jadę głównie na wysypy, ale tam też jest street food i nie dopilnuję nikogo żeby umył ręce…
Zdecydowanie żółtaczka A i B, cholera i dur brzuszny. Zdążysz jeśli już teraz zaczniesz brać dawki :) Pomyśl o tym jak o długoterminowej inwestycji – zrobisz raz – na wiele lat i wiele podróży masz spokój. Podsyłam zestawienie, będzie łatwiej :) https://travelandkeepfit.com/2017/10/24/szczepienia-ochronne-dla-podroznikow/
Wielkie dzięki za ten wpis. Niedawno wróciłam z półtora miesięcznego wyjazdu po Azji południowo-wschodniej oraz Australii i muszę powiedzieć, że tak długi wyjazd dał mi bardzo dużo do myślenia. Z reguły jak wyjeżdżamy na tydzień lub dwa to człowiek się nie zastanawia jakie niebezpieczeństwa na niego gdzieś czekają. Po ostatniej podróży zaczęłam się właśnie zastanawiać czy podróżnicy w ogóle sprawdzają zagrożenia jakie są w danym regionie. Byłam wręcz przerażona faktem, że znajomi byli zawiedzeni, że nie odwiedziłam wielu sławnych i pocztówkowych miejsc, a po moim komentarzu, że MSZ wydał opinię że odradza podróże w dany region nie mieli nic do powiedzenia, jakby to było nieważne… Cały czas chodzi mi po głowie pytanie ile osób sprawdza takie informacje oprócz przeglądania przepięknych, często mocno podrasowanych zdjęć. Mam wrażenie, że niestety zbyt mało…. Dlatego jeszcze raz ogromne dziękuję za poruszenie tego BARDZO ważnego tematu!
Dzięki serdeczne za komentarz Saro! Wydaje mi się, że o ile rośnie mobilność ludzi i coraz więcej z nas ma możliwość podróżować, o tyle chęć edukacji, posiadania wiedzy i świadomości pewnych zjawisk nie nadąża za tym tempem. Nie sztuką jest dziś gdzieś pojechać, ale rozumieć, z czym podróże mogą się wiązać – od różnic kulturowych, potrzeby tolerancji, nie mierzenia własną miarą, po bezpieczeństwo, świadomość zagrożeń i tego, że nie jesteśmy sami, a nasze działania przekładają się an innych. Tak jak z chorobami w podróży – dobrze jest dopóki jest dobrze i łatwo się mówi i wyrokuje, gdy jest się zdrowym i bezpiecznym. Dlatego opinie ludzi, którzy wydają osądy na odległość nie są miarodajne. Jestem zdania, że zdrowie jest najważniejsze i zawsze na pierwszym miejscu ponad ładnymi widokami i perfekcyjnymi zdjęciami.
co wy wszyscy jacys niekumaci.. zaskoczeni , ze choroba atakuje w duzym miescie. przeciez wszelkie epidemie ZAWSZE wystepuja w duzych miastach, a nie jak sie wam wszystkim wydaje „w puszczach i kniejach”. tam gdzie duzo ludzi i duzo syfu- tam ryzyko epidemii. przesledzcie sobie historie pandemii. a dzisiejszy dowod: dzisiejsze epicentra koronawirusa: wuhan (11mln!!), madryt, londyn, nowy jork
wszyscy tacy madrzy a tacy glupi jednak ?
Fakt jest taki, że w przypadku wielu chorób, tam gdzie są skupiska ludzi – tam możliwość zarażenia jest większa. Ludzie, zwierzęta czy owady, które są nośnikami chorób zakaźnych lub żywicielami dla wirusów w dużych ilościach statystycznie zwiększają szanse na rozprzestrzenianie.
Pingback: ChangeMaker