I co z tą książką?

Porażka nie czyni Cię przegranym. Czyni za to poddawanie się, godzenie się z nią i odmowa ponownego próbowania. – Richard Exely

Ostatnie trzy miesiące miałam wyjęte z życia. Chciałam zawalczyć o moje marzenie – wydanie książki o wyprawie do Ameryki Południowej. Podjęłam decyzję, że cały proces przeprowadzę samodzielnie i nie będę szukać wydawcy. Oznaczało to tyle, że samo pisanie było niczym w porównaniu ze stroną techniczną, czyli korektą, edycją, składem, projektem okładki, wnętrza książki czy wybraniem i przygotowaniem do druku zdjęć spośród tysięcy, które zgromadziłam.

Sprawiło to, że pracowałam nad nią kilkanaście godzin dziennie, śpiąc przy tym tylko kilka i użerając się z całą masą technicznych, nieprzewidywalnych problemów, które pojawiały się praktycznie każdego dnia.

Żeby jeszcze było śmieszniej, zależało mi, aby książkę wydać przed wyjazdem do Miami i stamtąd już koordynować jej sprzedaż. Przecież Wam obiecałam, że jesienią będzie już dostępna.

Postawiłam więc wszystkich i wszystko do pionu i narzuciłam tempo, w którym nikt normalny nie podjąłby się napisania i wydania książki.

I wiecie co? Udało mi się! Nadludzką pracą dopięłam cały ten projekt i dopracowałam go w każdym szczególe. Książka powstała i była taka, jaką sobie wymarzyłam. Byłam naprawdę dumna.

Zegar jednak tykał niemiłosiernie i wszystko było na styk. Dosłownie dzień przed wylotem miałam dostać cały nakład z drukarni. Widziałam wcześniej próbne wydruki pojedynczych stron, które pokazują jak książka będzie wyglądać na odpowiednim papierze i jak będą prezentowały się kolory. Wszystko wyglądało pięknie.

Zamiast pakować się na wyjazd, który miałam o 5 rano następnego dnia, ogarniałam logistykę i czekałam na paczki.

W końcu przyszły.

To uczucie, gdy ciężarówka przywozi kartony z twoją pierwszą książką i bierzesz ją do ręki z przeświadczeniem, że ci się udało, że wygrałeś z czasem i przeciwnościami, jest nie do opisania.

A potem ją otworzyłam i nie mogłam uwierzyć…

Kolory zdjęć nie były takie, jak być powinny, wszystko było blade, strony były sklejone nierówno, co powodowało przesunięcia w tekście, a kartki były źle przycięte, co zaowocowało uciętymi zdjęciami – gdzieś ucięło rękę, gdzieś kawałek stopy. Słowem PORAŻKA. Drukarnia popełniła błąd i źle wykonała robotę.

Stałam na chodniku, otoczona dziesiątkami kartonów z okropnym uczuciem bezsilności. To był jeden z tych momentów, w którym okazuje się, że jednak nie wszystko zależy od nas.

Nie miałam już szansy na to, by to ratować. Musiałam cofnąć cały nakład, choć byłam już tak blisko.

I to jest ten moment, w którym podejmujecie decyzję: poddaje się, czy próbuję jeszcze raz?

Mogę teraz napisać, że cała moja praca kilku miesięcy poszła na marne i zacząć biadolić nad niesprawiedliwością losu. Ale nie jest to prawda. Nic nie poszła na marne, tylko przesunęła się w czasie.

Wiem, że obiecałam Wam, że książka będzie dostępna w połowie października, ale tym wpisem proszę Was o zrozumienie i chwilę cierpliwości.

Na początku roku wydrukuję książkę ponownie, ale taką jaka być powinna, czyli piękną, dopracowaną i najwyższej jakości na jaką zasługujecie moi Drodzy Czytelnicy.

Nie wszystko w życiu idzie po naszej myśli i tak jak sobie zaplanowaliśmy. Pytanie, co z tym zrobimy. Czy podetnie nam to skrzydła i odciśnie piętno na naszym poczuciu wartości i kompetencji? Czy przeciwnie, obudzi w nas wojowników, którzy chcą sobie pokazać, że nic im nie stanie na drodze walki o marzenia?

Tak – SOBIE. A nie innym.

Motywacja oparta na opinii ludzi wokół i ich zdaniu na temat tego, czy jesteśmy czegoś warci czy nie, jest krótkotrwała i ulotna. Części ludzi zaimponujesz, ale i tak znajdą się tacy, którzy powiedzą, że jesteś średni lub miałeś farta. Liczy się tylko to, czy jesteśmy bohaterami dla nas samych i dumni z siebie wedle własnych standardów. Jeśli patrząc w lustro potrafimy sobie powiedzieć, że zrobiliśmy wszystko co się dało i potrafiliśmy o siebie zawalczyć, to żadne zdarzenie nie wytrąci nas z rytmu.

To jest coś czego się trzymam, przy wszystkich niepowodzeniach, potknięciach i porażkach. Nie wszystko jesteśmy w stanie uratować, choćbyśmy stawali na głowie. I to też jest ok. Nie wyjdzie jedno, to wyjdzie drugie.

Wiecie, ja wierzę w to, że w życiu zdarzają się nam tylko te rzeczy, na które jesteśmy gotowi. Dotyczy to tych pozytywnych, jak i negatywnych. Nawet jeśli czasem wydaje nam się, że jesteśmy gotowi na sukces, pieniądze, czy związek, a one nam nie wychodzą, to sądzę, że to dlatego, że tak naprawdę to nie jest na nie moment. Może by nas przytłoczyły, może nie bylibyśmy w stanie nimi zarządzać lub naprawdę im się poświęcać? To samo ze złymi rzeczami. Czasem wydaje nam się, że to już za dużo i że więcej nie jesteśmy w stanie dźwignąć. Ale mija czas i okazuje się, że owszem, jesteśmy i zrobiliśmy to, choć kosztowało nas to porządną lekcję od życia.

Wszyscy wokół słodzą o sukcesach, osiągach i byciu „naj”. Mamy ostatnio tendencję do pokazywania idealnego życia. Gdzie nie spojrzysz, to w social mediach, wszyscy są piękni, bogaci, mają własne biznesy. Mało kto dzieli się tym, że aby do tego wszystkiego dojść, trzeba najpierw nauczyć się być twardym, a z porażkami przechodzić do porządku dziennego i natychmiast szukać rozwiązań.

Nie odkrywa się nowych lądów bez zgody na to, że na długi czas straci się z oczu brzeg. –Andre Gide

 

A książka i tak będzie na początku roku i mam nadzieję, że tak jak ja jej nie odpuściłam, tak i Wy wciąż będziecie mieli ochotę ją przeczytać :)

 Jeśli moje wpisy i rekomendacje inspirują Was i pomagają planować wymarzone podróże, będzie mi ogromnie miło, jeśli postawicie mi kawę, która da mi jeszcze więcej energii do działania i dalszego tworzenia. Nad każdym wpisem spędzam wiele dni, tak by był on jak najbardziej pomocny. Kawa zawsze się przyda! :)

Postaw mi kawę na buycoffee.to