Jak być FIT i nie zwariować?

Pisałam Wam nie raz, że na co dzień dbam o to, co jem i o to, by być aktywną. W mojej rzeczywistości postrzegam siebie jako osobę fit. Pytanie tylko, czy wszyscy mamy tą samą definicję bycia fit.

Pewnie wielu uzna, że nie przebiegłam odpowiedniej liczby maratonów, mam za mało zarysowane mięśnie, albo nie jestem wystarczająco silna. Do tego dojdą ci, którzy w tym samym czasie stwierdzą, że właśnie jestem za bardzo umięśniona, mam obsesję i pewnie nic innego w życiu nie robię poza liczeniem kalorii. Cóż, każdy ma prawo do swojego zdania, a ja mogę Wam opowiedzieć moją historię.

Przechodziłam już przez wiele etapów fitmanii, zaczynając od osoby, która nie była w stanie przebiec 2 km bez zadyszki, potrafiła zasłabnąć na treningu po 10 minutach podskoków (moi byli trenerzy widzieli to na własne oczy i pewnie nie mogli uwierzyć, czemu dwudziesto-kilkulatka ledwo stoi po kliku ruchach :)).

Potem był czas trenowania praktycznie codziennie, liczenia makro i mikro składników i ciągłego karcenia się za zjedzenie czegoś spoza listy „fit produktów”. Słowem, ze skrajności w skrajność. Widać jednak musiałam doświadczyć tego na sobie, żeby w końcu nauczyć się, o co chodzi w tym całym byciu fit. Jest takie głośne powiedzenie autorstwa Franka Sonnenberga:

 

Lessons in life will be repeated until they are learned

– dopóki się nie nauczysz, będziesz dostawał lekcje.

 

Kiedyś bycie FIT znaczyło dla mnie, że mam idealnie zarysowany triceps i wycięty brzuch. Taki obraz wtłaczają nam media każdego dnia. Instagram, kolorowe magazyny i reklamy produktów przytłaczają idealnymi kobietami i mężczyznami z tkanką tłuszczową bliską zeru, pozującymi z selerem lub z nową odżywką białkową. I wszystko pięknie. Dopóki człowiek nie zapragnie dołączyć do ich szeregów. Wtedy zaczyna się szaleństwo, bo nikt wcześniej nie uprzedza, że osiąganie idealnej sylwetki to praca na pełny etat.

Krata na brzuchu, zarysowany biceps i umięśnione łydki nie biorą się z niczego innego jak z żelaznej dyscypliny. A ten nasz cały fit świat tylko podsyca poczucie, że jeśli przejdziemy na jedną z modnych diet, zapiszemy się na siłownię i kupimy nowe buty do biegania, to właśnie tak będziemy wyglądać.

Bycie FIT jest teraz takie modne. Gdzie nie spojrzysz, wszyscy wydają się ćwiczyć, zdrowo jeść, odchudzać, liczyć makro i mikro i pić szejki proteinowe. Każdy zna się na rzeźbieniu i budowaniu masy i jak zapytasz czy ćwiczy, to powie Ci, że nie ćwiczy tylko jest na masie, albo robi rzeźbę. Słowem rok nagle podzielił się na rzeźbienie lub masowanie. Ale wiecie co? Większość z nas nie ma zielonego pojęcia, co to właściwie znaczy i szasta terminami na prawo i lewo.

BUTY New Balance -WRL247GY – NB Grey

Posłuchajcie kiedyś zawodowych kulturystów i sportowców, ile czasu i pracy, a przede wszystkim zdrowia kosztuje ich utrzymanie formy i okładkowego wyglądu. To jest praca non-stop i życie pod nią dostosowane, więc nie wierzcie, że prowadząc tryb życia, który nie jest zawodowo związany ze sportem, nagle będziecie tak wyglądali. Nie jest tajemnicą, że obrazki, które widzimy, są mocno podrasowane w Photoshopie, a sportowcy odwadniają się przed sesjami zdjęciowymi, aby uwypuklić mięśnie. Taka sylwetka mało ma związku ze zdrowiem, więc należy zadać sobie pytanie, co właściwie jest dla nas ważne? Wygląd czy zdrowie?

Ciągle słyszę od znajomych, że pewnie słodycze jadłam ostatnim razem 5 lat temu i jestem na niekończącej się diecie. Nawet, gdy próbuję tłumaczyć, jak to właściwie ze mną jest, to i tak nikt mi nie wierzy :) Wtedy zawsze uśmiecham się do siebie w duchu :)

Wiecie, że jestem zwolenniczką BALANSU we wszystkim, również w dążeniu do wysportowanej sylwetki. Mój stosunek do jedzenia jest zdrowy, co oznacza, że nie mam na jego punkcie obsesji, nie liczę kalorii i jeśli chcę spróbować czegoś nowego, to po prostu to robię. W dbaniu o siebie stawiam na jakość jedzenia i jego prozdrowotne wartości.

Pół roku spędzam w podróży do miejsc, gdzie za każdym razem chcę (wcale nie muszę) znaleźć sposób, by kontynuować swoje zdrowe nawyki. Zasada jest prosta. Jeśli jestem w nowym miejscu, to z przyjemnością próbuję lokalnych potraw czy nowości, których nie znam. Wierzcie mi, że rzadko kiedy lokalne przysmaki są fast foodami i przetworzoną żywnością. Zaraz pewnie pomyślicie o Stanach Zjednoczonych – jeśli chcę zjeść hamburgera, to go zjem, tyle tylko że wybiorę nie przydrożną sieciówkę, ale lokal, który ma wysoką jakość mięsa, dodatków i zaserwuje mi prawdziwą wersję burgera.

Taki wybory kiedyś tłumaczyłabym tym, że przecież nie chcę przytyć, ale teraz powód jest inny. Przez kilka ostatnich lat obserwowania swojego ciała i jego funkcjonowania w różnych sytuacjach, przekonałam się, że po określonych produktach źle się czuję. Owszem, mogę zjeść fast fooda, ale następnego dnia będę miała rozwaloną cerę, zero energii do treningu, plus będzie mnie bolał żołądek. Słowem odbije się to przede wszystkim na moim zdrowiu. I wierzcie mi – dobre samopoczucie to jest dla mnie najsilniejszy motywator i najbardziej skuteczny bacik w zdrowym odżywianiu.

Jedzenie ma być przede wszystkim dla nas, a nie my dla niego, więc obsesyjne myślenie o tym, co i jak zjeść, mija się z celem. To też mam już za sobą. Kiedyś bardzo chciałam mieć nad nim kontrolę i stało się jak z przysłowiowym białym niedźwiedziem – kiedy każą ci o nim nie myśleć, to możesz myśleć tylko o nim. Im bardziej chciałam kontrolować, co i o której powinnam zjeść, tym bardziej czekanie na każdy posiłek było udręką, bo ciągle byłam głodna. Jak już zjadłam, to nie sprawiało mi to przyjemności i natychmiast zaczynałam myśleć, za ile powinnam zjeść kolejny posiłek. Efekt tego był taki, że cały dzień moje myśli krążyły wokół tego co przygotować, jak przygotować i o której będę musiała zjeść. Wpadłam w paranoję. I byłam nieszczęśliwa.

Moja niewiedza w połączeniu z niekompetentnymi doradcami, którzy rozpisywali mi diety, jakbym przygotowywała się do zawodów miss bikini i którzy kazali mi odmierzać gramaturę pomidorów do posiłku, zaprowadziła mnie w kozi róg.

Na szczęście w miarę szybko się opamiętałam. Postanowiłam, że tak długo nie pociągnę i jeśli mam czerpać przyjemność z bycia zdrową i traktować to jako codzienność, która mi pomaga i polepsza moją jakość życia a nie ją pogarsza, to muszę zmienić sposób myślenia.

Przez ostatnie kilka lat ćwiczyłam z różną intensywnością, w zależności od tego, co akurat działo się w moim życiu i na tyle, na ile miałam siłę. Jakby na to nie patrzeć sport, choć jest moją pasją i ważną częścią codzienności – jest tylko dodatkiem do innych planów, marzeń czy projektów. To à propos argumentów, że łatwo jest mówić, jak ma się na niego czas. Łatwo jest mówić to i owszem. A co do czasu – rozwiązanie jest banalne. Chcesz go znaleźć – to nikt i nic Cię nie powstrzyma. Jest na to milion sposobów, jednym z moich jest zapisanie się na siłownię, która ma wejście 24 h/dobę. Nieraz zdarzało mi się pójść poćwiczyć o 23:00, ale zawsze dlatego, że miałam na to ochotę, a nie dlatego, że tak trzeba.

Zaraz po pytaniu o to, co jem, pojawia się kolejne: jak często MUSISZ ćwiczyć, żeby utrzymać taką sylwetkę? Po pierwsze, nic nie muszę, tylko chcę, a to robi ogromną różnicę. Po drugie, nie w liczbie treningów tkwi siła, ale w ich regularności i częstotliwości. Bezsensowne podskakiwanie 6 razy w tygodniu nie wypracuje sylwetki o jakiej się marzy. Natomiast naprawdę intensywny i dokładny trening sprawia, że nie trzeba godzinami przesiadywać na siłowni.

Musicie też pamiętać, że na wysportowaną sylwetkę (nie wychudzoną) nie ma fast foodowego sposobu. Możecie sobie schudnąć z wody w ciągu kilku tygodni, ale mięśni, siły i rozciągnięcia w tak krótkim czasie nie wypracujecie. Okresowe próby zadbania o siebie „przed wakacjami”, „przed ślubem”, „bo kupiłem nowe spodnie” są po pierwsze nieefektywne, a po drugie niezwykle wykańczające i frustrujące. Wyścig z czasem, karanie się, robienie wielkich postanowień „zacznę od jutra” wpędza tylko w wyrzuty sumienia i nakłada nieznośną presję.

Jakiekolwiek postanowienie o byciu aktywnym zaczęłabym od zadania sobie pytania i szczerej odpowiedzi:

Po co właściwie chcesz to zrobić?

Bo inny cię namawiają? Bo koledzy schudli? Bo chcesz być modny? Czuć się bardziej atrakcyjny, wartościowy? To są krótkoterminowe powody i przy pierwszym kryzysie nie podtrzymają Waszej motywacji. Powstaje też pytanie, dlaczego nie chce się nic ze sobą zrobić i pozwala się swojemu ciało na bycie słabym i nieodpornym, na zadyszkę, na ból kręgosłupa itp. Czy to nie jest sabotaż na siebie samego? Czy kocha się siebie wystarczająco, jeśli nie chce się o siebie zadbać i ma się gdzieś swoje zdrowie lub jest ona bardzo nisko na liście priorytetów? Czy naprawdę jest coś ważniejszego od nas samych?

Jeśli ktoś pyta mnie o to jak doszłam do obecnej formy to zawsze odpowiadam, że to jest efekt aktywności przez ostatnie 15 lat. Najpierw tańca, potem siłowni czy biegania. Ciągłego bycia w ruchu. Ale przede wszystkim BALANSU. To że przez tyle lat chciało mi się ruszać, ćwiczyć, zdrowo odżywiać, wynika właśnie ze zdrowego podejścia do swojego ciała. Nie zdarzyła mi się poważna kontuzja, nie dopuszczam do przetrenowania, nie ćwiczę aż do bólu, nie idę na trening kiedy jestem zmęczona lub źle się czuję, jem normalnie, jem duże porcje, nie stosuję diet ani głodówek. Jak ćwiczę to z pełną energią, z uśmiechem na ustach i całą mocą. To wszystko sprawia, że nie mam poczucia, że z czegoś rezygnuję, odmawiam sobie lub się poświęcam.

Dla mnie to jest klucz do sukcesu w sporcie: ZBALANSOWANE i ZDROWE podejście. Sport ma być dla nas i po to, żeby żyło nam się lepiej, zdrowiej, dłużej, a nie żeby wpasować się w chwilowe trendy. Jeśli z takim podejściem zaczniecie o nim myśleć, to będzie on po prostu przyjemną częścią Waszego dnia, przyniesie Wam dużo radości i siły.

 Happiness is not a matter of intensity but of balance, order, rhythm and harmony. – Thomas Merton

I to odnosi się również do BYCIA FIT.

 

*Wpis powstał przy współpracy z New Balance.

 Jeśli moje wpisy i rekomendacje inspirują Was i pomagają planować wymarzone podróże, będzie mi ogromnie miło, jeśli postawicie mi kawę, która da mi jeszcze więcej energii do działania i dalszego tworzenia. Nad każdym wpisem spędzam wiele dni, tak by był on jak najbardziej pomocny. Kawa zawsze się przyda! :)

Postaw mi kawę na buycoffee.to